Apokalipsa, Dean Koontz
tłumaczenie: Piotr Roman
tytuł oryginału: The Taking
wydawnictwo: Albatros 2006
ISBN: 8373593152
liczba stron: 352
„Przeszłość i przyszłość tak samo nie podlegają wykupowi, a jedyną chwilą przynoszącą konsekwencje jest teraźniejszość, chwila, w której odbywa się życie i dokonywane są wybory.”
Na początku był deszcz. Nie taki zwyczajny, wodny deszcz, lecz błyszczący niczym srebrna rtęć oleisty płyn o zapachu wanilii, pomarańczy i spermy. Lało i lało, aż zalało wiele miast, rzeki wyszły z koryta, a w miejscach, w których było za zimno na deszcz, spadał niebieski śnieg, którego chętnie jadły dzieci. Całe szczęście, że Molly i Neil Sloan mieszkali w górach!
Na samym początku jest naprawdę gorąco. Molly, obudzona błyszczącą burzą, wstaje i wygląda przez okno. Na werandzie stoi sfora kojotów; kobieta wychodzi im na spotkanie, a one, mimo przerażenia, lizą ją po rękach. Coś się czai w lesie...
Wraz z obudzonym z koszmaru mężem, notabene byłym księdzem, ogląda telewizję i postanawia wyjechać do miasta. Zabierają niezbędny ekwipunek i wyruszają do Black Lake.
Nadchodzi Apokalipsa, choć jeszcze tego nie wiedzą; apokalipsa, która ma przyjść z samego dna piekieł, przychodzi jednak... z innej planety.
Ludzie, niczym marionetki w rękach obcej cywilizacji, właściwie nie mają wyboru. Ci, którzy zamierzają stawić czoła nieznanemu wrogowi oraz ci, którzy wolą się po prostu upić - każda z grup zmierza do niechybnej śmierci.
Molly zaś nie popada w odrętwienie. Wraz z mężem, czując, że mają misję do spełnienia, bierze do ręki broń i skrupulatnie wypełnia swoje przeznaczenie przy pomocy psa - przewodnika. Wszak:
Nie mogła siedzieć jak kształt bez formy, gest bez ruchu i czekać na koniec świata.
Jaką wizję apokaliptyczną zaserwował nam Koontz? Coś pomiędzy "Świtem żywych trupów", "Wojną światów" i chyba tysiącem innych historii fantastyczno-naukowych.
W momencie, kiedy satelity oślepły, a nawet wojsko nie jest w stanie uratować świata, Molly i Neil podążają krok za krokiem w poszukiwaniu dzieci. Taki jest cel misji. I będą musieli walczyć z nieznanym... Z UFO, z dziwnymi zwierzęcymi roślinami, z zombie...
Miała przed sobą żywą śmierć i martwe życie.
...ale największym wrogiem okażą się ludzie. Oczywiście, jak zawsze, w ostatecznym rozrachunku nie chodzi o walkę z obcą cywilizacją sensu stricto, lecz - walkę dobra ze złem.
Wielu ludziom trudno pogodzić się z istnieniem czystego zła, wydaje im się, że mogą przepłoszyć je za pomocą pozytywnego myślenia i udawać, że go nie ma, zmusić je do skruchy za pomocą psychoterapii albo udomowić współczuciem. Jeżeli nie potrafią dostrzec nieprzejednanego zła w sercach swoich bliźnich i nie rozumieją jego trwałości, nie umieliby też przejrzeć doskonałego biologicznego przebrania pozaziemskiego gatunku.
To chyba pierwsza opowieść fantastyczna, jaką czytałam w życiu (nie licząc, oczywiście, semi-fantastycznych opowieści Kinga). Muszę oddać sprawiedliwość fanatykom gatunku, gdyż "Apokalipsę" czyta się jednym tchem, a pomimo zmarszczce drwiny, jaka czasami przebiegała przez moją twarz, przewraca się kolejne stronice, by dowiedzieć się, jak się ta ostateczna walka z kosmitami skończy.
W tym świecie intuicja i instynkt to najgroźniejsza broń. Dla przybyszów z obcej planety, które przyjmują wszelakie postaci (zombie, człowieka z twarzami w rękach, hiperbolicznymi gadami, białą pleśnią na ośmiu nogach, ogromnym entomologicznym stworem... itd.) człowiek i jego strzelba to pryszcz. Ściany, podłogi? Phi! Ufoludki mogą przechodzić przez wszystko. Nikt nie jest więc bezpieczny i nie ma takiego miejsca na świecie, by człowiek mógł się ukryć...
Na okładce książki widnieje napis: "Najpoważniejszy konkurent Stephena Kinga". Cóż mogę powiedzieć? Mistrz nie ma się czego obawiać... Bo choć "Apokalipsa" Koontza to świetna rozrywka, wiele jeszcze autorowi brakuje do Mistrza.
„Interesująca książka może zostać wyrzeźbiona z surowego języka jedynie za pomocą wątpliwości ostrych jak dłuto.”
Styl Koontza działał mi na nerwy. "Przemetaforyzowano" niemalże każde zdanie. Przykład? Zamiast "dreszcz przebiegł jej po plecach" mamy "dreszcz pokonał kolejne stopnie jej kręgosłupa". Zamiast "bała się" mamy "strach ogarnął całe jej ciało". Tego typu zabiegi są, owszem, potrzebne i ubarwiają powieść, przez co język nie jest banalny, a okraszony odrobiną finezji. Jednak u Koontza niemalże każde zdanie jest takie! Metafory, dziwaczne porównania i zawiły język sprawiają, że książkę czyta się nieco dłużej (trzeba czytać niektóre zdania kilka razy, by zrozumieć ich treść). Gdzie panu Koontz do Kinga? King pisze prosto, dzięki czemu nawet 1000-stronicowe powieści czyta się łatwo i szybko. Metafory u Kinga są przyprawą, nie całym daniem; szczypta wystarczy. Koontz przesadził.
Podobały mi się zaś liczne odniesienia do innych autorów (Wells, TS Elliot, Yeats, Lovecraft, Poe, Henry James), a i odnalazłam małe odniesienie do samego Kinga (albo po prostu jestem przewrażliwiona), mianowicie Chestnut Lane - czy nie Chestnut Hill pojawia się u Mistrza? ;)
Mamy tutaj wszystko, co kojarzy się (mi, laikowi) z fantastyką. Mamy - jak już pisałam - upiory, statek-matkę, wciąganie ludzi przez sufit, przejmowanie ciał, zombiaków, gadające głowy, ludzi bez twarzy i ludzi z twarzami na rękach, wyjątkowo inteligentne psy i silnie oznaczone dobro. Historia kończy się... nie powiem, jak, ale satysfakcjonująco. Pojawia się zaduma - czy to rzeczywiście sprawka UFO, czy Szatana?
Podsumowując, moja pierwsza przygoda z literaturą fantastyczną i z dziełami Koontza zakończyła się sukcesem. Książka, pomimo kilku wad, jest fajnie napisana, wciągająca i trzymająca w napięciu. Zachęciła mnie do tego, by poznać "Wojnę światów" Wells'a, powieść napisaną ponad sto lat temu, a której ekranizacja była taka sobie. Ale skoro od tego zaczęła się fantastyka, należałoby ją poznać.
„Wyobraźnia ludzka to prawdopodobnie coś najbardziej elastycznego we wszechświecie, zdolnego objąć miliony planów i marzeń, przez wieki budujących współczesną cywilizację, żywić niekończące się wątpliwości, towarzyszące każdemu ludzkiemu przedsięwzięciu, oraz tworzyć zastępy upiorów, dręczących każde ludzkie serce.”
W ramach wyzwań:
Sama siebie przerażam na myśl, że jakąkolwiek książkę Koontza czytałam w czasach liceum. Masakra. :/
OdpowiedzUsuńDlaczego? ;)
UsuńDlaczego się przerażam czy dlaczego tak dawno nie czytałam żadnej z jego książek? ;)
UsuńPrzerażam się, bo jednak chciałam poznać bliżej jego twórczość a ostatecznie jakoś go...zignorowałam.
Zrozumiałam, że przerażasz się, że go w ogóle czytałaś, będąc taka młoda ;) Ale teraz wszystko jasne. Masz okazję się z nim "przeprosić", ja dopiero zaczynam z nim, to bardziej przerażające :) W liceum czytałam Paulo Coelho (sic!) i Tolkiena...
UsuńJa Koontza raz lubię, a raz nie. Ostatnie spotkanie z nim było całkiem udane. Przeczytałam "Intensywność" błyskawicznie, tak mnie wciągnęła. Koontz nie jest jakimś wybitnym pisarzem, ale trzeba przyznać, że niektóre jego książki wręcz się połyka.
OdpowiedzUsuń"Apokalipsa" to nie moja tematyka, ale już parę razy sięgnęłam po książki niby nie dla mnie, które bardzo mi się spodobały (choćby wspomniany Wells, z tym, że ja akurat czytałam "Wehikuł czasu"), tak więc i po ten tytuł zamierzam sięgnąć.
Moja też nie była, szczerze mówiąc, na książkę namówiła mnie mama - mama, która czyta TYLKO kryminały. Zdziwiona, że moja rodzicielka przeczytała powieść sajszu-fikczu (jak mawia) i na dodatek była zachwycona, i ja sięgnęłam po nią ;) Nie jest to żadne arcydzieło, ale przeczytać warto. Wellsa mam w planach, a wspomnianą przez Ciebie "Intensywność" będę mieć na uwadze.
UsuńO, po takiej rekomendacji tym bardziej sięgnę po tę książkę. =D
Usuń"Intensywność" jest już z innej bajki, bo to typowy thriller.
Mam w planach:)
OdpowiedzUsuń"Apokalipsa" była pierwszą książką Koontza jaką przeczytałam, i byłam pod jej ogromnym wrażeniem, świat stworzony przez autora zwala z nóg, poza tym przekombinowane metafory nie przeszkadzały mi, ale może dlatego, że lubię takie fikuśne obrazy ;-)
OdpowiedzUsuńRaz na jakiś czas można zaszczycić się takim "fikuśnym" językiem, jak mówisz, ale na dłuższą metę - cholernie męczące...
UsuńA ja z tym autorem jeszcze nie miałam nic wspólnego. Może kiedyś... ale nie lubię zombie, więc ta książka raczej odpada. Za to po książki Kinga czasem sięgam. Moim numer jeden jest "Desperacja". :) Zanim przeczytałam Twój artykuł, mignęła mi okładka "Apokalipsy"- miałam wrażenie, że to właśnie coś S.Kinga.
OdpowiedzUsuńO proszę, dla mnie "Desperacja" to nie mistrzostwo, aczkolwiek plasuje się w top ten ;) "Bastion" - to jest mój numer jeden :) Jeśli nie znasz - polecam (nie zniechęcaj się ponad 1200 stron, warto!)
UsuńW tym miesiącu też czytam Koontza, ale "Ścianę strachu". Początkowe wrażenia? Taka sobie, chyba nigdy się z nim nie polubię. W ogóle nie rozumiem tych porównań jego do Kinga - King ma styl prosty i gawędziarski, nie musi używać wyszukanych metafor i kombinować stylistycznie, aby zadziałał na czytelnika. ^^'
OdpowiedzUsuńDokładnie. Klasa i jakość obroni się sama, prawda? ;)
Usuńnie poznałam pióra pisarza, ale książka mnie zaciekawiła :)
OdpowiedzUsuńTy z tego co widzę na Twoim blogu lubisz fantastykę, więc powinno Ci się spodobać ;)
UsuńOooo a właśnie dzisiaj kupiłem kieszonkowe wydanie "Maski" Koontz'a. Może nawet mnie wciągnie ten autor, ale jak widzę po Twojej recenzji, nie sądzę, żeby na długo...
OdpowiedzUsuńS.King forever :D!
Pozdrawiam!
Melon
Przeczytać warto, czemu nie ;) Ale Mistrz jest tylko jeden ;)
UsuńTo jeden z moich ulubionych autorów, genialny. ;D
OdpowiedzUsuńlubię tego autora i już zamierzałam kiedyś sięgnąć po tę książkę, ale nie wiem jak bym zniosła UFO :) trochę się obawiam, ale chyba jednak się skuszę :)
OdpowiedzUsuń