Kulisy Polskiego Horroru. #7 Dawid Kain
Dawid Kain (1981) jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych autorów współczesnej, polskiej grozy. Nic dziwnego - jego nazwisko pojawiło się na okładkach ponad dwudziestu książek (w tym antologii) oraz wielu czasopism. Niezwykle literacko płodny, często gości na konwentach, wygłasza prelekcje i uczestniczy w spotkaniach mających na celu popularyzację polskiego horroru. Jeden z pionierów bizarro w Polsce. Prywatnie tłumacz, z wykształcenia prawnik niepraktykujący. Wbrew pozorom wcale nie tak rozgadany, jak mogłoby się wydawać (wiele spraw musiałam wyciągać z niego siłą, czego - dzięki drobiazgowej edycji - w wywiadzie nie widać, ale uwierzcie mi na słowo;)). Zapraszam zatem do lektury mojej rozmowy z tym dość małomównym, enigmatycznym pisarzem, którego prozę można ująć jednym słowem (bez szkody dla niej, bynajmniej): porąbana. I taką lubimy!
Dawid
Kain: Postacią, którą wymyśliłem na pierwszym roku studiów, a później się
nią stałem. W założeniu Dawid Kain miał być moim złym bliźniakiem syjamskim,
który rośnie od środka, ale w pewnym momencie przejął nade mną kontrolę.
Będąc
nim, piszę różne rzeczy, czasami zaliczane do grozy, horroru, bądź bizarro -
jak dotąd wydano mi cztery powieści i zbiór opowiadań, plus to, co napisałem z
Kazkiem Kyrczem. Były też publikacje w prasie oraz antologiach.
Nie będąc
nim, zajmuję się głównie tłumaczeniami literackimi. Ludzi czytających ambitną
grozę może zainteresować jeden z moich ostatnich przekładów, czyli słynne
"Siedem minut po północy" Patricka Nessa. Tych lubiących klimaty
postapokaliptyczne może z kolei zachwycić „Silos”, który będzie miał premierę
już za kilka dni.
Paulina:
Bardzo się różnisz od swojego literackiego alter ego? Kłócicie się czy żyjecie
w harmonii? I na ile jest to wygodne w kwestii pisania, takie wyraźne
oddzielenie życia, nazwijmy to, normalnego, od tego literackiego?
Dawid:
W tej chwili już się właściwie nie różnię, staliśmy się tą samą osobą, ale jest
duża różnica między mną sprzed lat, sprzed pisania, a tym, co było później.
Wcześniej byłem wesołym snowboardzistą, słuchającym kalifornijskiego punkrocka
i nieczytającym absolutnie żadnych książek (chyba że było trzeba do szkoły).
Później stałem się nieco smętnym słuchaczem Nirvany i Radiohead, który czytał
Baudelaire'a, Poego i Kafkę.
Paulina:
To w takim razie jak to się stało, że zacząłeś pisać?
Dawid:
Zacząłem dość późno, bo gdzieś tak mając 17 lat, i to się wzięło właśnie z
czytania. Po prostu pewnego dnia stwierdziłem, że też będę pisał mroczne
teksty. Przez jakiś czas pisałem wyłącznie dołujące wiersze, gdzie tylko żal,
rozpacz i śmierć. Po perfekcyjnym opanowaniu formy, którą nazwałbym teraz
"najsmutniejszym sonetem w dziejach", machnąłem pewnego wieczoru
liczące trzy strony opowiadanie o zabójcy niemowląt. Tekst robił wrażenie
raczej słabe, więc na wydruku spreparowałem efekt "krwawych odcisków palców",
kartki odpowiednio wymiąłem, a na koniec dałem do przeczytania matce mojej
ówczesnej dziewczyny. Była przerażona! Poczułem, że wielkość jest na
wyciągnięcie ręki, co zaowocowało kolejnymi tekstami, czasami pisanymi nawet
czerwoną czcionką.
Paulina:
;) No dobrze, a kiedy zacząłeś pisać na poważnie? Jakieś pierwsze publikacje,
nieśmiałe i niewinne? Masz w swojej karierze jakiś taki kamień milowy, po
którym wszystko poszło jak burza, czy systematycznie dochodziłeś do fejmu,
którym się teraz możesz poszczycić?
Dawid:
Trudno powiedzieć, które rzeczy były już robione na poważnie, bo w moich
tekstach prawie zawsze jest coś śmiesznego i niepoważnego. Pierwsze opowiadania
publikowałem w pismach, jakoś pod koniec 2003 i na początku 2004. Pół roku
później wydaliśmy z Kazkiem Kyrczem pierwszy zbiorek, ale większą uwagę
przyciągnęła dopiero moja debiutancka powieść "prawy, lewy, złamany",
wydana w 2007. Teraz jest dostępna w nowej wersji, jako darmowy ebook, więc
można rzucić okiem (tutaj). Następnym istotnym
momentem była publikacja "Gęby w niebie", o której nawet było dość
głośno i gdzieś przez dwa tygodnie wydawało mi się, że teraz będę gwiazdą i do
spożywczego pojadę limuzyną dłuższą niż cała dzieląca mnie od sklepu trasa (30 metrów , tak na oko), i
że będą wkładał bułki do szczerozłotego koszyczka. Oczywiście tak się nie stało
;)
Paulina:
A jak się stało? Jak już pogodziłeś się z brakiem tej limuzyny, to jednak
pisałeś dalej i piszesz do dzisiaj. Bawisz się formą niczym dzieciak na
piaskownicy, któremu rodzice kupili nowy zestaw grabek. Horror, groteska,
bizarro. Skąd taki akurat wybór literatury? W końcu sam mówiłeś, że nie
czytałeś wiele, i za bardzo się tym wszystkim nie interesowałeś, dopóki nie
zacząłeś pisać emo-wierszy (każdy je chyba pisał!). Dlaczego akurat ciemna
strona mocy, a nie zostałeś np. polskim Nicolasem Sparksem?
Dawid:
Kariera była krótka i rozciągnięta między pozytywną recenzją w Polityce,
entuzjastycznym omówieniem w radiowej Trójce i trafieniem na Top sprzedaży
pewnej dużej hurtowni książek. Sądziłem, że oznacza to początek czegoś, a nie
koniec, ale było odwrotnie.
Jeśli zaś
chodzi o wybór ciemnej strony, to było oczywiste od samego startu, bo pisać
zacząłem po tym, jak pochłonąłem "Kwiaty Zła", więc rzucony zostałem
od razu na głębokie i bardzo mroczne wody. Być może gdyby wybór padł na
"Kwiatki Św. Franciszka", obecnie zmierzałbym szybkim krokiem ku
kanonizacji ;)
To teraz:
opisz proces tworzenia opus magnów (magnumów?) przez Dawida Kaina. Siadasz,
włączasz worda i.... Pomysły same wpadają do łba, czy trzeba je przywoływać?
Dawid:
Z reguły mam zawsze za dużo pomysłów, więc nie muszę nigdy na nie czekać.
Siadam, piszę w wordzie parę zdań i jakoś to idzie. Nigdy nie wiem, co się
będzie działo dalej, bo nie piszę według żadnego konspektu. Czasem mnie dziwi,
że to się wszystko tak samo układa i nieraz moje powieści zaskakują mnie samego
;) Piszę mało, ale jak już siedzę nad powieścią, to staram się tego trzymać i
wtedy pisać codziennie.
Paulina:
Rozumiem. Ale jesteś bardzo płodnym autorem, sporo masz na koncie. Czy któryś z
projektów wspominasz jakoś wyjątkowo?
Dawid:
Jeśli chodzi o to, co mi się po prostu dobrze pisało i przy czym świetnie się
bawiłem, to na pewno muszę wymienić "Gębę w niebie" i powieść, która
pojawi się na początku przyszłego roku, czyli "kotku, jestem w
ogniu". Największe emocje towarzyszyły za to pisaniu "za pięć rewolta", całą powieść machnąłem w dwa miesiące, napędzany pomysłem, że
rzeczywistość to gigantyczne więzienie, i wszystkimi negatywnymi uczuciami,
które się wtedy we mnie kłębiły.
Ważne
jest też dla mnie opowiadanie z antologii "Halloween", "Książę
Kłamców", bo po pierwsze to moje najlepsze opowiadanie, a po drugie
właśnie w oparciu o ten sam pomysł - że ludzie mogą się uzależniać od książek
jak od narkotyków i cierpieć na "głód liter" - powstała ta nowa
powieść, wspomniany wcześniej "kotek".
Paulina:
A co powiesz o pisaniu w duetach? Lubisz pisać na spółę z kimś, czy jednak
wolisz samodzielnie się z tekstami zmierzać? Jak w ogóle wygląda u Ciebie praca
w duecie?
Dawid:
W duecie pisałem tylko z Kazkiem Kyrczem i była to zawsze fajna zabawa. Chyba
Łukasz Radecki wyjaśniał już tutaj, jak to wygląda - pisze się fragmentami
wysyłanymi mailem. Dzięki takiemu trybowi łatwiej o regularność i zazwyczaj nie
ma większych przestojów. Kiedy zderza się wyobraźnia dwóch autorów, efekty mogą
być naprawdę ciekawe, ale trzeba się dobrze zgrać z tą drugą osobą, żeby nie
wykłócać się o każdy akapit, tylko płynnie zmierzać do zakończenia.
Paulina:
Tak, wyjaśniał, ale właśnie chciałam wiedzieć, jak to wygląda u Ciebie. Kłótnie
się zdarzają?
Dawid:
Jak pisałem z Kazkiem, to nigdy nie doszło do aktów niekontrolowanej agresji :)
Mimo to jednak wolę pisać samemu, jeśli miałbym wybierać tylko jedną z tych
dwóch rzeczy.
Paulina:
O inspiracji teraz, poproszę.
Dawid:
Jeśli mówimy o pisarzach, którzy wywarli na mnie największy wpływ, jest to
liczne grono: Samuel Beckett, Philip K. Dick, William Burroughs, Kathe Koja czy
Kurt Vonnegut... Wpływy każdego z powyższych można u mnie znaleźć bez większych
problemów.
Paulina:
A polscy pisarze?
Dawid:
Z polskich na pewno jakoś wpłynął na mnie Bruno Schulz, ale też Masłowska. To
się wydają dosyć przeciwstawne bieguny, ale jeśli chodzi o rozwijanie języka,
upiększanie go do granic możliwości, wcale nie tak odległe. W ogóle myślę, że w
języku polskim nie było nigdy nikogo, kto by się mógł z Schulzem równać na
płaszczyźnie językowej. Pilch jest bardzo dobry, świetnie się go czyta i na
przykład "Wiele demonów" powinno zachwycić także fanów rodzimej
grozy, ale Schulz to jest po prostu magia i wyżyny nieosiągalne.
Paulina:
Czyli... literatura piękna, generalnie. Poezja?
Dawid:
Z poezji na pewno mocno na mnie działali swego czasu Wojaczek i Różewicz.
Podobał mi się też Różycki, ale może nie będę się zapędzał w rejony tego, co mi
się w książkach podoba i czemu, bo będzie wyliczenie na kilkadziesiąt stron ;)
Paulina:
Od tego jeszcze nie uciekniesz ;) Zanim przejdziemy do analizy polskiej sceny
grozy - często bywasz na konwentach. Sądzisz, że są potrzebne? Czy będzie Cię
można gdzieś spotkać w najbliższym czasie?
Dawid:
Kiedyś nie jeździłem wcale. Mniej więcej trzy lata temu Kazek mnie w to trochę
wciągnął, no i wybrałem się najpierw na Dni Fantastyki do Wrocławia. W tym roku
byłem gdzieś tak na pięciu konwentach i byłem z nich zadowolony. Najbardziej mi
odpowiada możliwość spotkania się z zaprzyjaźnionymi pisarzami z innych miast,
których – gdyby nie te imprezy – widywałbym pewnie raz na rok albo i rzadziej.
Cieszy też coraz większe zainteresowanie grozą i bizarro - z roku na rok coraz
więcej osób przychodzi na nasze prelekcje i panele dyskusyjne na ten temat.
W
najbliższym czasie nie planuję żadnych wyjazdów, ale możliwe, że w przyszłym roku
gdzieś się pojawię. Będzie nowa powieść, więc będzie też okazja do kolejnych
spotkań.
Od lewej: Kazimierz Kyrcz Jr, Michał Stonawski, Dawid Kain, Stefan Darda |
Paulina:
O, pogadajmy o bizarro. Jesteś jednym z polskich pionierów tego gatunku w
Polsce. Jak to się zaczęło?
Dawid:
Zaczęło się od tego, że na początku 2011 poprowadziłem w Bielsku prelekcję
zatytułowaną "Literacki horror eksperymentalny made in USA" i
opowiedziałem tam o niedawno odkrytym gatunku, łączącym fantastykę z
surrealizmem i groteską, czyli o bizarro-fiction. Sam wtedy wiedziałem o tym
niewiele, czytałem tylko "Nawiedzoną Waginę" w oryginale i kilka
opowiadań. Ale widać było, że ten temat zaciekawił dosłownie wszystkich
obecnych. Prelekcji słuchało też kilku pisarzy i po niej zaczęliśmy się
zastanawiać, czy takie bizarro przyjęłoby się w Polsce. Znajomi stwierdzili, że
przecież ja piszę bizarro. Trochę im nie wierzyłem, ale po krótkim namyśle
stwierdziłem, że faktycznie - mniej więcej połowa moich publikacji podpadłaby
pod definicję.
Później
ruch wokół gatunku nabierał coraz większego rozmachu, coraz więcej osób
zabierało głos w tej kwestii, spontanicznie powstała antologia "Bizarro dla początkujących" i strona "Niedobre Literki", było mnóstwo
artykułów i hasło "bizarro" stało się bardzo modne. A mam wrażenie,
że to dopiero początek czegoś jeszcze większego, bo przecież nadal czekamy na
publikację amerykańskich klasyków tego nurtu, póki co ciesząc się, że ich
opowiadania - np. Carltona Mellicka III czy Jeffa Burke'a - trafiły między
innymi do naszej antologii "Bizarro Bazar".
Paulina:
Czyli Twoje eksperymentalne twory po prostu zyskały nazwę i definicję. Myślisz,
że bizarro ma w sobie potencjał do wielkości, czy pozostanie ono w takim
podziemiu, w jakim na dobrą sprawę jest obecnie?
Dawid:
Bizarro to w sumie nowa nazwa dla rzeczy, które istniały wcześniej, łączy
groteskę i czarny humor z horrorem czy science-fiction, ale nie musi być
koniecznie związane z tymi dwoma ostatnimi. Stawia przede wszystkim na
dziwność, inspirując się na przykład kinem Lyncha i książkową "Alicją w
krainie czarów".
Z drugiej
strony moje teksty są eksperymentalne nie tylko w treści, ale też w formie:
kombinuję z językiem, układem rozdziałów, chronologią zdarzeń itd. To mnie
trochę różni od bizarro i zbliża nieco do różnych eksperymentatorów w stylu
Marka Danielewskiego czy Stevena Halla.
A jeśli
chodzi o przyszłą "wielkość" bizarro, to trudno powiedzieć, bo jest
to literatura niszowa niejako z założenia. Ale na przykład w Japonii tyle rzeczy
jest bizarro, że nie było potrzeby wyodrębniania takiego nurtu, jest więc
szansa, że i na świecie kiedyś ekstremalna dziwność stanie się czymś
powszechnym. W końcu znudzeni czytelnicy domagają się coraz silniejszych
bodźców i to jest szansa dla autorów próbujących wyjść poza dotychczasowe ramy
literatury.
Paulina:
To zostawmy Japonię i wróćmy na nasze podwórko. Polski horror w 2023 - jak to
widzisz?
Dawid:
Jeśli będzie się rozwijał w takim tempie, jak w ostatniej dekadzie, to
prawdopodobnie - oczywiście przy wystarczająco sprzyjającym rynku - będziemy
mieli co najmniej kilkunastu autorów o ugruntowanej pozycji i kilkudziesięciu
tworzących na poziomie drukowalności. Czyli to, co teraz, tylko razy trzy. To
bardzo optymistyczne założenie, choć ma jakieś podstawy. Przypomnę, że w 2003
nie było żadnego polskiego twórcy grozy o solidnej pozycji (naprawdę, ani
jednego żyjącego, zresztą o Grabińskim też słyszeli nieliczni), a ludzi w ogóle
piszących horror można było właściwie zliczyć na palcach jednej ręki. Liczę
przede wszystkim na duże zróżnicowanie rodzimej twórczości, bo to jest teraz
jej spory atut, że nie ma dwóch autorów piszących tak samo. Czy tak będzie -
nie wiem. Może też wszystko zdechnąć i jedyną literaturą będą książki
postapokaliptyczne, tyle że pisane drżącą ręką w schronach jako reportaże.
Paulina: "Czyli to, co teraz,
tylko razy trzy". A co jest teraz? Czy nagroda Grabińskiego coś zmieni? Może wzrośnie wartość tekstów, wymusi
większe starania autorów? Bo teraz to pisać może każdy, ale na ile jest to
wymierne w kontekście "rozwoju polskiej grozy"? "Pisarz" to
duże słowo, ale obecnie dość nadużywane. Czy Grabiński oddzieli ziarna od plew
czy wręcz przeciwnie - kolejne teksty - niekoniecznie dobre - wyrosną jak
grzyby po deszczu?
Dawid:
Obecnie horror w Polsce jest na etapie... szybkiego rozwoju. To znaczy trudno
powiedzieć coś konkretnego poza tym, że wiele osób bierze się za pisanie, no i
jest lepiej niż było 10 lat temu. Nie wiadomo do końca, co będzie dalej. Według
mnie akurat horror czy bizarro pasują do polskiej rzeczywistości jakieś sto
razy lepiej niż np. science-fiction, bo ten kraj jest wyjątkowo mroczny i
zarazem groteskowy, jakby wymyślili go do spółki Kafka z Schulzem na przykład.
Jakoś nie widzę tu pola do podbojów kosmosu, eksploracji morskich głębin czy
wprowadzania przełomowych technologii przez nas wymyślonych. Oczywiście
przyszłość nas nie ominie, ale ona nie będzie "nasza". Natomiast
kiedy myślę o jak najszerzej pojmowanej grozie, to widzę, że Polska jest nią
całkowicie przesiąknięta i to na każdym poziomie. Począwszy od historii, w
której tkwi baza dla niejednej opowieści o duchach czy o stworach z wierzeń
słowiańskich, przez blokowiska, jakich u Lyncha nie znajdziesz, przez religijne
odloty w mniejszej i większej skali, aż po politykę, media i aparat
administracyjny prosto z najcelniejszych parodii oraz antyutopii. Tu na każdym
kroku są gotowce dla pisarzy biorących się za ciemną stronę.
Jeśli
chodzi o Nagrodę Grabińskiego, to i w jej przypadku trudno przewidzieć jaki
będzie długofalowy efekt. U jej podstaw leży założenie skonsolidowania
środowiska fanów i autorów grozy, ma ona zwrócić uwagę odbiorców na to, że
polski horror nie tylko istnieje, ale też jest ciekawy, zróżnicowany, często
wyróżniający się na tle propozycji zza oceanu, czy z innych części Europy.
Teraz to wygląda tak, że większość czytelników nie ma pojęcia o istnieniu
krajowej odmiany grozy. Michał Stonawski kiedyś pisał, że prowadził prelekcję w
jakiejś małej miejscowości i zapytał słuchaczy, jakich znają pisarzy grozy.
Padły dwa nazwiska: King i Masterton. Spytał więc, czy znają kogoś z Polski i
wtedy zapanowała cisza. Nagroda ma być jednym ze sposobów uświadomienia
odbiorcom, że u nas dobra powieść grozy czy dobre opowiadanie z tego gatunku
też się pojawia - wcale nie od święta. Ma też przełamać takie myślenie, że
książka z gatunku horroru to wyjątkowe dziadostwo - to są sądy ludzi, którzy
czytali kiedyś Guya Smitha i myślą, że to zawsze tak wygląda. Dla mnie dobry
horror to Kathe Koja, Mark Danielewski, Thomas Ligotti czy Steven Hall i trochę
smuci mnie to ciągłe marketingowe pompowanie autorów, którzy najlepsze lata
mieli trzy dekady temu.
Paulina:
Potrafisz wymienić tylko 3 książki, które w jakiś szczególny sposób wpłynęły na
Twoje życie, twórczość?
Dawid:
3 książki przełomowe dla mnie? To w sumie nie będzie aż takie trudne: Rzeźnia
nr. 5, Nagi Lunch, Ubik. Jeśli miałbym jeszcze jedno wolne miejsce, dorzuciłbym
prozę Becketta.
Rzeźnia nr. 5 zaraziła mnie do reszty czarnym humorem, który lubiłem już wcześniej, ale
znałem go w wydaniu takim jak to prezentowane np. w South Parku.
Nagi Lunch to książka, która działała na mnie jak narkotyk, to znaczy doprowadzała
do ataków histerycznego śmiechu, dziwnej zadumy i myślowych odjazdów.
Ubik umocnił myślenie o rzeczywistości jako czymś nietrwałym, niepewnym, mogącym
nagle "przestać działać".
A Samuel
Beckett swoją twórczością dobitnie udowodnił bezsens i bezcelowość wszelkich
ludzkich działań, po tych prozach (z tomu "Molloy i cztery nowele")
przez kilka dni nie miałem nawet siły wstawać z łóżka.
Każdy z
powyższych elementów pojawiał się później w moich tekstach, więc mogę
powiedzieć, że właśnie te książki były najbardziej "wpływowe" w moim
przypadku.
Paulina:
I jak ta literatura wpłynęła na to, jakim jesteś człowiekiem? Raczej
uśmiechniętym, dowcipnym, czy raczej poważnym? Choć książki, które wymieniasz,
tak się od siebie widać różnią, że w zasadzie się uzupełniają i bilans wychodzi
na zero. Jesteś optymistą?
Dawid:
Optymistą na pewno nie jestem. Większość pewne określiłaby mnie po tekstach
jako skrajnego pesymistę, a poznając mnie osobiście - jako kogoś kto nigdy, ani
przez chwilę nie jest poważny i każdą sytuację stara się wykorzystać do
zrobienia żartu. Oczywiście żadna z tych opcji nie jest do końca prawdziwa.
Jestem w pewnej mierze tożsamy ze swoimi tekstami, ale wg mnie to nie jest
pesymizm, ani robienie sobie jaj, tylko rodzaj bezkompromisowego realizmu.
Rzeczywistość stała się groteską, więc właśnie ta forma jest w tej chwili jej obiektywnym
odbiciem. Groteska to nowy realizm. Dla tych, dla których rzeczywistość to
koszmar, horror to nowy realizm. Bo niby w jaki sposób odzwierciedla prawdę o
świecie "poważna" powieść na "poważne tematy", skoro
większość społeczeństwa dzień w dzień siedzi przed ekranami, oglądając ludzi
zachowujących się jak małpy, albo koty wskakujące do pudełek? Zresztą jak już
przy tym jesteśmy, to chyba najbardziej lubię leniwce w kąpieli, jest w nich
jakieś szczęście, niedostępne dla zwykłych szarych obywateli ;)
Paulina: Kto jak kto, ale Ty leniwy to na pewno nie jesteś, a leniwce... są strasznie
fajne, to muszę przyznać. Coś na koniec chciałbyś
powiedzieć moim czytelnikom? Błyskotliwego coś? Ambitnego? W stylu
"wszyscy umrzemy", albo coś... ?
Dawid:
Na koniec to powiem tylko: dzięki za rozmowę, uściski dla Ciebie i dla
czytelników Twojego bloga!
Paulina:
Dzięki!
Komentarze
Prześlij komentarz