Kulisy Polskiego Horroru. #10 Kazimierz Kyrcz Jr.
Kazimierz Kyrcz Jr to kolejny pisarz, którego mam przyjemność gościć w moim cyklu. Oprócz pisania zajmuje się trylionem innych rzeczy, służąc ojczyźnie na kilka sposobów. Mimo dość potężnej bibliografii skromny człek, dodatkowo zajmujący się oprawianiem tekstów dla Paskuda. Poeta, muzyk, recenzent, felietonista, słowem: człowiek-orkiestra. Co ma do powiedzenia na temat swojej pisaniny, jak ocenia polski horror i gdzie spędzi tegorocznego Sylwestra - przeczytajcie w wywiadzie. Przyjemnej lektury!
Kazimierz Kyrcz: Kim jestem? Nieraz już zadawałem sobie to pytanie
i nigdy dotąd nie uzyskałem satysfakcjonującej odpowiedzi. Łatwiej chyba
odpowiedzieć, kim nie jestem. Na pewno nie podstarzałym hippisem, który spędził
lata młodości w dziesiątkach komun. Nie jestem też kolejarzem, choć niekiedy
noszę mundur... Inna sprawa, że myślę, że jestem dość skrytym facetem, skrytym
nawet wobec samego siebie. To może wydawać się paradoksem, ale pisane pomaga mi
poznać siebie.
Paulina: To zanim przejdziemy do pisania opowiedz, co robisz poza
nim. Ten mundur, ten antyhipisizm (?) - celowo teraz zakręcę: kim jest ten
skryty facet, który sam nie wie, kim jest, kiedy o tym, kim jest, się nie
dowiaduje?
Kazek: Zamieszałaś tak, że czytając pytanie prawie dostałem
zeza mózgu (o ile coś takiego istnieje, he he). Jestem rodzinnym facetem, z
typowymi dla tego stanu plusami i minusami. Mam dwoje dzieci, więc nie muszę traktować
swoich książek jak potomstwa. Tak czy inaczej właśnie pisanie jest tym, co mnie
w dużej mierze definiuje. Można powiedzieć, że robię dwie rzeczy - piszę albo
nie piszę... Kiedy nie piszę, staram się być przykładnym mężem i ojcem, co w
moim przypadku na szczęście sprowadza się do funkcjonowania na łonie jednej
rodziny. Ta część mojego życia szczerze mówiąc jest znacznie trudniejsza i
absorbująca niż składanie literek... Zaraz, zaraz, o czym to ja miałem...? Aha
- kim jestem? Stróżem porządku, niedoszłą gwiazdą rocka, okazjonalnym poetą,
autorem grozy, no i dość pamiętliwym gościem.
Paulina: Pewnie, że może zaistnieć zez mózgu - mógłbyś, na ten
przykład, popełnić coś z wykorzystaniem owego ;) Jak to właściwie się stało, że zacząłeś pisać i dlaczego akurat obracasz się
w tych klimatach, w jakich się obracasz. Horror, groteska, bizarro czyli. No,
dość późno zacząłeś, bo z tego, co się orientuję, to pierwsze
"prozowe" (prozaiczne?) publikacje datują się na 2004. Mamy więc przedstawiciela
polskiej policji piszącego horrory. Wtf?
Kazek: Zacznę może od końca odpowiadać na to pytanie - praca,
sorry; służba w policji to prawdziwy horror. To trzeba przeżyć, by zrozumieć.
Choć szczerze odradzam wszystkim, którzy nie są amatorami sportów
ekstremalnych… Impulsów do pisania miałem sporo, przy czym o ile do tworzenia
liryków popchnęli mnie głównie Grzegorze: Ciechowski z Republiki i Kaźmierczak
z Variete, to rodzicami chrzestnymi mojej prozy jest Kathe Koja i Michał
Bułhakow. To dość rozstrzelone klimaty, co chyba świadczy, że jestem pokręconym
indywiduum. A dlaczego horror? Hm, w tej literaturze urzekli mnie chyba
najbardziej ciekawie opisani bohaterowie. Kiedy człowiek jest przerażony, styka
się z zagrożeniem życia, wtedy w znacznie większym stopniu niż w innych
sytuacjach pokazuje swoje prawdziwe oblicze. Kiedy patrzysz śmierci w oczy nie
ma czasu na przywdziewanie masek.
Paulina: Widzisz, mnie to dziwi, bo jak piszesz - praca w policji
to horror, więc masz go na co dzień. A nie piszesz opowieści
policyjno-kryminalnych, jak Robert Ziółkowski na ten przykład, tylko jeszcze
inny rodzaj horroru - ten, nazwijmy go, stricte literacki, z elementami
nadprzyrodzonymi, dziwactwami etc. Wydaje się, że na pewno masz tak wiele
historii do opowiedzenia - tych prawdziwych - że niepotrzebne Ci tutaj jakieś
dodatkowe zmory.
Kazek: Wiesz, pisanie o tym, co ma się na co dzień byłoby
niezbyt oczyszczające... A ja wolę się oderwać od tego cyrku. Co prawda w
"Podwójnej pętli" wykorzystałem moje doświadczenia z pracy w policji,
ale tak naprawdę sednem opowieści są relacje międzyludzkie. Inna sprawa, że
sporo innych tekstów, np. opowiadanie "Selena", "Tyle
dobrego" czy "Przytulanka" ze zbioru "Lek na lęk" w dużej
mierze jest opartych na historiach policyjnych. Nie ma co kryć, ta robota wciąż
dostarcza mi sporo - zresztą niekoniecznie pozytywnych - inspiracji.
Napatrzyłem się i nasłuchałem tam różności.
Paulina: Okej, to lecimy w nieco przyjemniejsze rejony. Dlaczego
akurat bizarro? Od czego to się zaczęło?
Kazek: Jak dla mnie bizarro –
jeszcze nienazwane, bo wtedy nie istniał nawet ten termin, przynajmniej w
odniesieniu do literatury – zaczęło się w 2004 roku, kiedy razem z Dawidem Kainem napisaliśmy „IQ”, „Fast Food Nation” czy „PsychO”, które trafiły do
naszego debiutanckiego „Pikniku w piekle”. A skąd nam się to wzięło? Cóż, z tym
pytaniem warto by udać się do mojego psychologa, o ile kiedyś będzie mnie na
niego stać.
Kazimierz Kyrcz Jr i Dawid Kain |
Paulina: Wielokrotnie pisywałeś w duetach. Dlaczego? Lubisz pisać z
kimś, czy wynika to może... z nieśmiałości jakiejś?
Kazek: Bywało, że sam próbowałem wybić to sobie z głowy: „Po co
ci, chłopie, męczenie się z tym kolesiem, czekanie aż mu się zachce napisać
swoją stronę czy dwie?”.
Taka sytuacja na szczęście
dotyczyła tylko jednego z moich współpisaczy, choć muszę przyznać, że było to
mega frustrujące. Pisane w duetach, a raz nawet we trójkę ("Dobre rady
Doroty" upichciliśmy na spółkę z Łukaszami: Orbitowskim i Radeckim) było
moim świadomym wyborem. Przede wszystkim chciałem się czegoś nauczyć, bo
skonfrontowanie swojego sposobu postrzegania świata i tworzenia z wizjami
innych autorów stwarza ku temu doskonałą okazję. Poza tym oczywiście
przemawiały za tym względy praktyczne - w końcu "burza mózgów" to
świetna metoda do dochodzenia do pewnych rozwiązań, dzięki czemu może, choć
oczywiście nie musi, powstać nowa jakość. No i jeszcze jedna, w sumie
najważniejsza sprawa - mieszanie we dwóch w jednym kotle jest zabawniejsze.
Paulina: Widzę, że masz porządną, murowaną granicę między sobą-prozaicznym
a sobą-prozatorskim ;) Pichcicie sobie opowieści, wydajecie razem. I człek
czyta i nie wie, co który z Was popełnił, które składniki są czyje. Pytałam o
to już zarówno Dawida, jak i Łukasza, teraz zapytam Ciebie. Jak to wygląda? Od
początku do końca? Kto wprawia machinę w ruch, kto ogarnia najwięcej, kto za co
odpowiada?
Kazek: Kiedyś zastanawialiśmy się z Dawidem, czy naszą duchową
powinnością nie jest jednak wyjawienie prawdy na temat naszego duetu. Chyba
nadeszła ta chwila. Czuję, że już dużej nie potrafię utrzymywać tego w
tajemnicy... Cholera, sumienie gryzie jak wściekły pies... No więc tak na serio,
na sto procent seriości, to nie my tworzymy kolejne historie, tylko Cthulhu,
którego więzimy w piwnicy. Nasza rola sprowadza się do tego, żeby co jakiś czas
dostarczać mu ofiary, khe, khe, znaczy się owsiankę i ciepłe bułeczki, a on
odwdzięcza nam się kartkami zapełnionymi literkami. Niestety, nasz demoniczny
Murzyn przyzwyczaił się do klawiatury enerdowskiej Ericy, więc musimy to wszystko
potem wklepywać na kompa. Na tym etapie rzucamy losy. Mam monetę z dwoma
orłami, więc zwykle to Dawid ślęczy nad klawiaturą. Kasą dzielimy się po
połowie. Jest tego tyle, że właśnie kupiłem sobie własnego boeinga, a dwa
bentleye kłócą się na moim podwórku o palme pierwszeństwa.
Paulina: Więc to tak!!! No, cóż. Zbyt wiele się jednak nie
dowiedziałam ;) Ale zrozumiałam aluzję - tajemnica i basta. To w takim razie
opowiedz o inspiracjach. Twoich, nie Cthulhu. Wiemy już, że sporo tematów
podbierasz życiu. Jak wygląda Twoja Wena i w czym się objawia? Byłeś może w
Gabinecie Inspiracji?
Kazek: Lata temu napisałem taką fraszkę: od szukania inspiracji
poeta nie ma wakacji. Nadal uważam, że tak – mniej więcej – to wygląda.
Generalnie najlepiej się pisze o czymś, czego się doświadczyło. Więc gdy nasz
bohater przeżywa załamanie nerwowe, wypadałoby kiedyś samemu też zakosztować
czegoś podobnego. Albo umieć wyobrazić to sobie, poczuć coś w tym guście...
Wydaje mi się, że czym większe doświadczenie życiowe ma człowiek, tym więcej
"materiału", z którego może czerpać. Tak czy inaczej najważniejsze
jest jednak to, czy dany autor dysponuje odpowiednią wrażliwością, filtrem,
przez który przepuszcza to co akurat powinno zostać przepuszczone.
Moja kochana Wena to postać dość
chimeryczna i złośliwa, jak to kobieta zresztą (ups, to się wytnie!). Na ogół
objawia się w momentach, w których nie mam czasu albo warunków, by ją
wykorzystać... Czasem z kolei nie daje mi spać. Dzięki Fortunie i jej
krawężnemu kołu nie dochodzi do żadnych sekscesów, bo miałbym przerąbane u
mojej żony ;)
Paulina: Żona cierpliwa jest, w takim razie - ma za męża pisarza i
gliniarza jednocześnie, a wierząc stereotypom - łatwo nie jest :)
Kazek: Oj nie. Szczególnie, że jako osobnik niepozbawiony cech
kobiecych też jestem chimeryczny.
Paulina: To opowiedz o tym, co czytasz i czy powieści innych mają
jakiś wpływ na Twoją twórczość?
Kazek: Doszedłem do takiego momentu, że czytanie jest dla mnie
totalnym odpoczynkiem, czymś co ma mnie pozytywnie nastroić do pisania. Dlatego
dobieram lektury ostrożnie, po aptekarsku. Ewoluowało moje podejście do samo
siebie; szanuję swój czas na tyle, że niekiedy olewam tę czy inną książkę i nie
doczytuję do końca. Kiedyś zagryzałem zęby i brnąłem przez setki stron chłamu,
tylko dlatego, że nie wykazałem się należytą czujnością i zacząłem go czytać :)
Paulina: A jakich (czyich?) książek nie olewasz, które doczytujesz
jednak do końca? Na pewno masz kilka knig, które darzysz szczególną estymą,
sentymentem czy po prostu podziwem.
Kazek: Przykro mi to mówić (pisać), ale coraz mniej książek
robi na mnie porażające wrażenie. Nie wiem czy to kwestia tego, że tyle ich już
przeczytałem, tego, że są coraz słabsze, czy po prostu się starzeję i ogarnia
mnie starcze otępienie... Z powieści, które ostatnimi czasy dobrze mi się
wciągało, wyliczyłbym "Gwiazdozbiór Psa" Petera Hellera i "Oko
za oko" Patricka Senecala, a z niebeletrystyki "Profil mordercy"
Paula Brittona. Sporo frajdy dały mi też cykle o psychopatach, autorstwa Jeffa
Linsaya, Dana Wellsa czy Chelsei Cain, no i utrzymany w podobnych klimatach
"Czyściciel" Paula Cleave.
Paulina: A polską literaturę czytujesz?
Kazek: Oczywiście, czytam, czasem nawet więcej niż bym chciał.
Przez moje patrzały przechodzą teksty, jakie ludzie wysyłają na stronę niedobrychliterek. Staram się nie być okrutnym sędzią, pracuję z autorami przy poprawianiu
ich tekstów, czasem jednak mówię "pas", narażając się później na
złośliwe komentarze tu i ówdzie. Cóż, taki los.
Poza tym czytam opowiadania,
jakie koledzy/koleżanki po piórze publikują w antologiach bądź pismach. Poziom
bywa różny, jak wszędzie; niedawno bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie zawartość
zbioru "Dziedzictwo Manitou". Nasi autorzy po raz kolejny udowodnili,
że potrafią stworzyć zajmujące i niegłupie teksty.
Paulina: Opowiedz jeszcze o pracy w niedobrych literkach. Jesteś w
redakcji. Co tam robisz, czy lubisz to robić? Redagując teksty jesteś zwykle
ich pierwszym czytelnikiem. Czy wiele do powiedzenia mają osobiste preferencje
lekturowe, sympatie do tekstów, czy raczej warsztat i jakość tekstów?
Kazek: Tym, co szczególnie cenię sobie w niedobrych literkach,
jest możliwość poznawania nowych autorów, spośród których z kilkorgiem udało mi
się już spotkać w realu. Są to – wszyscy, co do jednego – przesympatyczni
osobnicy, pasjonaci, słowem, ludzie z którymi odbieram na podobnych falach.
Skoro już jesteśmy przy niedobrych literkach, chciałbym zaznaczyć, że tę
machinę napędza grono redaktorskie w składzie: Darek Barczewski, Marek Grzywacz, Karol Mitka, Dawid Kain i niejaki Kazek. Ten ostatni jak zwykle
wykpił się sianem, bo na pozostałych członków ekipy zwala
większość roboty…
Tak ciut poważniej; moje
preferencje lekturowe zasadniczo ograniczają się do jednego, głównego wymogu –
żeby to, co zawiśnie na niedobrych, dało się czytać bez bólu zębów, pląsawicy
ocznej i uporczywie powracającej myśli „co za debil to napisał?!”. Jeszcze
lepiej, gdy teksty są oryginalne, zabawne, smutne, bądź po prostu zapadające w
pamięć.
Paulina: Chciałam się jeszcze przyczepić do innych Twoich sposobów
na tzw. artystyczną ekspresję - mówię tu o muzyce i poezji. Masz coś do
powiedzenia na ten temat?
Kazek: Muzyka i próby jej tworzenia to był ciekawy etap w moim
życiu. Zaczęło się od fascynacji Republiką, która z tego co pamiętam zwaliła mi
się łeb na wakacjach po szóstej klasie podstawówki. Kilka lat później dopadło mnie The Cure, Siouxie and the Banshees, Cocteau Twins,
X-Mal Deustchland, Curve, Variete, 1000000 Bulgarians, Ziyo no i oczywiście Closterkeller, dla którego w 1989
roku specjalnie pojechałem do Jarocina. To był prawdziwy szał ciał i uprzęży.
Założyłem z przyjaciółmi zespół, który obrał sobie za cel krzewienie mroku,
mroku i jeszcze więcej mroku... Pisałem
tam teksty, no i usiłowałem - niestety z marnymi efektami - grać na basie.
Stety albo niestety, przygoda z muzykowaniem skończyła się po jakichś
dziesięciu latach, gdy uświadomiłem sobie mizerię mojego talentu muzycznego i
rosnącą smykałkę do pisania.
Paulina: A teraz, brzękolisz sobie jeszcze czasem?
Kazek: Boże uchowaj! Mój dom jest zbudowany z pustaków, które
kruszą się w rękach; wolę nie ryzykować katastrofy budowlanej. Zresztą, kilka
lat temu, kiedy kolejna nasza wokalistka zaszła w ciążę i wyjechała za mężem do
Gdańska, postanowiłem schować Gandalfa Szalonego (znaczy się mojego basiora) do
szafy, do innych trupów. Tam go trzymam jako opcję na czarną godzinę; jeśli
przyciśnie bieda, będę z nim występował pod kościołem Mariackim, udając
Fantomasa na gościnnych występach.
Paulina: A konwenty? Bywasz na nich dość często, wygłaszasz
prelekcje, angażujesz się w popularyzację polskiego horroru i bizarro. Czy są
potrzebne, czy je lubisz? Odnajdujesz przyjemność w gadaniu na te tematy przed
publiką?
Kazek: Uwielbiam jeździć na konwenty. I to niezależnie od tego,
czy jest to duża impreza, czy tycia tyciuńka, dajmy na to na kilkadziesiąt
osób, bo i na takich bywałem. Opowiadanie o różnościach związanych z
czytaniem/pisaniem/przeżywaniem daje mi na ogół 100% frajdy. A kiedy jeszcze
trafią się cudaki, które chcą włączyć się do rozmowy, czy zadają pytania, to
już w ogóle jest miód gryczany z szyneczką.
Paulina: To co teraz robisz i jakie plany na czas najbliższy?
Kazek: Poza kursem rzeźbienia w mydle, ceramiki artystycznej i
układania origami? Hmm, przede wszystkim marzę o odpoczynku. Marzenia zazwyczaj
pozostają marzeniami, więc właściwie przestaję się łudzić, że rzeczywiście
kiedykolwiek porządnie się wyśpię czy znajdę czas na nudzenie się...
Paulina: Jakieś plany literackie, piśmienne? Coś piszesz? Wydajesz?
Kazek: Śmieszą mnie autorzy, którzy chwalą się tym, co dopiero
zaczynają pisać, nie wiedząc, czy kiedykolwiek uda im się dotrzeć poza kilka
pierwszych stron i czy to ich "cudo" w ogóle będzie zdatne do
czytania. Staram się więc chwalić tym, co już się ukazało, albo co z dużą dozą
prawdopodobieństwa się pojawi. Szczególnie, że literat w kwestiach wydawniczych
najczęściej ma tyle do powiedzenia, co Żyd za okupacji. Wierzę jednak –
niekoniecznie wróżąc z fusów – że na dniach ukaże się antologia "Księga wampirów" z moim opowiadaniem "Kły i kolczyki", z którego jestem
bardziej niż zadowolony. Kilka innych moich tekstów ma szansę ukazać się tu i
ówdzie... Prawdopodobnie na wiosnę na księgarskich półkach znajdzie się także
powieść bizarro, którą napisał Cthulhu, khe, khe, Dawid Kain i ja. To są
pewniki. Poza tym skończyłem drugą wersję mojej powieści grozy, która...
pożyjemy, zobaczymy. No i walczę z trzecią powieścią, która - jak mi się wydaje
- ma szanse stać się moim opus magnum.
Paulina: A czy będzie Cię można gdzieś spotkać w najbliższym
czasie?
Kazek: Na Sylwka wybieram się do Moreli na Stolarskiej. Mam
nadzieję, że w tym czasie terroryści nie planują zamachu na mieszczącą się po
sąsiedzku ambasadę amerykańską.
Paulina: A jeśli chodzi o konwenty?
Kazek: Jak zwykle jestem otwarty na propozycje. Chciałbym w
przyszłym roku odwiedzić nie tylko sprawdzone miejsca, ale trafić też do paru
nowych.
Paulina: Szklanka jest w połowie pusta, czy w połowie pełna? (ta,
to podchwytliwe)
Kazek: Szklanka jest po prostu za mała!
Paulina: A nie za duża? ;P I
jak teraz odniesiesz się do przyszłości polskiego horroru? Co będzie za 10 lat?
Kazek: Jedna czwarta z obecnie piszących grozę będzie
funkcjonowała w mainstreamie, połowa kompletnie odpuści sobie literaturę,
zajmując się bardziej dochodowymi zajęciami, a niedobitki będą publikować
utwory stanowiące skrzyżowanie gore z bizarro. Przykro mi, nie jestem
optymistą.
Paulina: Nie podoba mi się ta opcja. Poproszę o wariant
optymistyczny. Piszesz bizarro, to wymyśl coś.
Kazek: Wszyscy, którzy dziś mają na koncie choćby jedno
opowiadanie opublikowane w ebooku, na necie czy gdziekolwiek, choćby
nagryzmolone zaślinionym ołówkiem na papierze toaletowym, za dekadę zostaną
poczytnymi autorami bestsellerów wydawanych w milionach egzemplarzy. Polską
literaturę grozy z wypiekami na twarzach będą czytali mieszkańcy całej planety,
nie wyłączając takich miejsc jak Chiny, Panama, Rumunia czy Argentyna. Ulice
naszych miast będą nosiły nazwy zaczerpnięte od nazwisk czołowych pisarzy
horroru, także tych miłościwie nam żyjących… Co jeszcze? Literacka nagroda
Nobla będzie rokrocznie przyznawana naszym. Wystarczy?
Paulina: Wystarczy ;) Na koniec poproszę o orędzie do narodu. Złotą myśl, motto
życiowe Kyrcza, przesłanie.
Kazek: Moja platynowa myśl na dziś (cytując samego siebie)
brzmi: „Niektórzy daliby się zabić, byle tylko coś przeżyć”. Jaki to ma związek
z tym, co wcześniej powiedziałem? Nie mam bladego pojęcia.
Przeczytaj:
Komentarze
Prześlij komentarz