Kulisy Polskiego Horroru. #9 Marek Grzywacz
Marek Grzywacz (rocznik 86) to dość enigmatyczny typ. Coś tam sobie po cichu pisze, po cichu zajmuje się też wieloma innymi sprawami, miesza w niedobrych literkach, po cichu pisze sobie powieść i tak w ogóle, po cichu, sobie żyje. Kto czytał cokolwiek, co wyszło spod pióra Marka, wie jedno - w tej ciszy też jest metoda. Bo to gość, dla którego język polski naprawdę nie ma tajemnic. A że jego historyjkom bliżej do konkretnej deprechy czy totalnego absurdu, niż wesołych, nic nie wnoszących opowiastek głośniej od niego krzyczących, to inna sprawa. Więc sobie pisze. Ku chwale horrorowi całemu. I czyta o najdziwniejszych sprawach. Horror japoński? To już przeżytek. Marek ma tę dziwną skłonność do tego, by zacząć grzebać w najbardziej absurdalnych miejscach, by udowodnić najbardziej absurdalne tezy. Kto ciekaw niech zajrzy do Markowych tekstów publicystycznych. Ale zanim to zrobicie, oddajcie się lekturze naszej rozmowy. Proszę Państwa, przed Wami Marek Grzywacz. Poznajcie się.
Paulina Król: Kim
jest Marek Grzywacz?
Marek Grzywacz:
To pytanie jest kwestią strasznie skomplikowanej introspekcji, ale tak
najprościej, to standardowym ludkiem – składającym się trochę z ponuractwa,
trochę z głupawki i z nerdowskiego zainteresowania różnymi dziwnymi tematami – ale
standardowym. Poza faktem, że od lat najmłodszych posiadam nadaktywną wyobraźnię. A w miarę upływu
lat skrzywiała się ona w rejony dziwne lub mroczne, najchętniej dziwne i
mroczne. Jako ujście dla tej wyobraźni znalazłem też sobie bardzo wcześnie
pisanie, wyszło, że leży mi najlepiej (tzn. tylko w tym wykazuję jakiekolwiek
drobiny umiejętności), więc, choć w miarę regularnie porzucałem bazgranie
swoich tekstów, to jednak w końcu do tego wracałem. Kilka lat temu odkryłem, że
jednak fajnie się nimi podzielić, bo czasem jest odzew, nawet pozytywny. Odtąd
raczej czynnie się tym zajmuję, nawet za bardzo czynnie, bo nierzadko przysłania
mi to inne zajęcia, ale ogólnie pisanie stało się raczej częścią definicji
mojej osoby i ciężko mi oddzielić je od tego, co poza nim... Tutaj wypadałoby
wstawić jakiś szumny tekścik o wyrażaniu siebie, ale to nie moja działka.
Paulina: A groza
jest z Tobą od początku, czy miewałeś przebłyski czegoś innego, jak zaczynałeś?
Marek: Nie,
zdecydowanie nie od początku, na samym początku było science fiction –
wynikające z milionów różnych zainteresowań, taką skakankę miał pewnie każdy
dzieciak, najpierw budowa wszechświata, potem dinozaury, historia, Gwiezdne
Wojny w dawkach zdecydowanie nadmiernych... Od początku dużo czytałem, ale te
Gwiezdne Wojny to był prawdziwy szał, wszystkie książki dopisywane do tej
franczyzy musiałem mieć na półce, a kiedy rodzicom skończyły się pozycje z tego
uniwersum, szukali czegoś podobnego, stąd science fiction i dalej zaczęło się
już świadome poznawanie literacko-filmowe. Czytelniczo horror pojawił się
trochę obok, ale zawsze chętnie do niego wracałem. Ogółem szybko polubiłem bardziej
mroczne rzeczy, lubiłem też zawsze w fantastyce różne dziwne potwory i inne
kreacje, w horrorze jest tego pełno. Moją pierwszą horrorową miłością były
zresztą wampiry, każdą książkę z zębatymi wyciągałem z biblioteki, od Rice
przez Nekroskop i Draculę do nowszych rzeczy. Poniekąd stąd wziął się w mojej
strefie zainteresowań też np. Barker, którego uwielbiam za plastyczną
wyobraźnię, zaczęło się od filmu Nightbreed (leciał latem o nieludzkich porach
w czasach licealnych, ale zawsze łapałem seans), gdzie wampiryzm jest dosyć
istotnym komponentem, co za tym idzie, sięgnąłem po książkę Cabal. Kinga też
dużo czytywałem w pewnym momencie. Może nie grzebałem w horrorze bardzo
świadomie, raczej nie chwytałem każdej książki danego autora, nie poszukiwałem,
ale zawsze lubiłem. A pisarsko? Debiutowałem, jeszcze w liceum, horrorkiem –
może dać się to jeszcze znaleźć w Sieci, o zgrozo, wszystkie teksty, które
popełniłem w tym okresie były takie młodzieńczo mroczne, jak często bywa. Ale
po studiach, jak znów zacząłem publikować swoje rzeczy za pośrednictwem witryny
Nowej Fantastyki, to obmyśliłem sobie, że będę pisał science fiction i fantasy,
raczej konserwatywne zresztą. Horror wrócił do mnie, gdy postanowiłem
przyrządzić opowiadanie na zorganizowany przez duet Kyrcz & Cichowlas
konkurs na tekst do antologii City 2 (wyróżnienia, w tym moje wypociny, miały wyjść
zaś w City 3, która najpewniej się już nie ukaże). Okazało się, że nadal lubię
pisać grozę, więc robiłem to regularnie, potem związałem się z niedobrymi
literkami, co jakoś przypieczętowało kierunek, bo przy okazji zacząłem się
obracać wśród zajmujących się horrorem pisarzy. Nadal lubię milion różnych
klimatów, ale tylko groza zawiera odpowiednią dużą dawkę mroku i
niesamowitości, przy tym łącząc się lekko z innymi konwencjami i gatunkami.
Paulina: I tak
już zostało. Pojawiłeś się w kilku antologiach i stale jesteś na niedobrych
literkach. Opowiesz o swoich zadaniach "ubocznych"?
Marek: Zadania
uboczne, to ciekawe określenie... Niedobre literki zjawiły się dosyć
przypadkowo. Widziałem w Sieci, że powstały, śledziłem temat, a potem znajomy
(poznałem go blogując, bo miałem też dłuższy moment, kiedy prowadziłem własnego
bloga Net is Nerdy, traktującego o internetowej stronie popkultury), Bartek
Orlewski, opublikował tam tekst. Pomyślałem, że ja też spróbuję, wysłałem
opowiadanie będące trybutem dla tzw. Nowej Fali Japońskiego Gore i spodobało
się załodze oraz czytelnikom. Później natworzyłem jeszcze króciaków, a zaraz
potem dostałem propozycję, by pomóc ogarniać ten chaos (do dziś nie wiem,
dlaczego ja, Kazek kojarzył mnie może z konkursów, ale tak konkretnie, to łut
chyba). I fajnie, bo to działając na literkach rozwinąłem sobie temat tych "zadań
ubocznych". Co robię na literkach? Wszystko. Nie mamy zresztą w ekipie
ścisłego podziału obowiązków, dominuje spontan i potrzeba chwili... co jest
fajne, bo nie ma żadnego spinania dupy w stylu oficjalnym. Czyli redaguję,
tłumaczę, piszę wstępy do opowiadań, artykuły, promówki, uczestniczę w burzach
mózgów, przywoływaniu antycznych demonów... No, zapędziłem się. Moim pomysłem
było też eksplorowanie tematyki bizarro od strony graficznej i od strony
dziwnych filmików z Internetu. Dyskusyjna regularność ukazywania się tych
materiałów trochę też mówi o mojej naturze, ale pomysły się spodobały. Po
literkach rozszalałem się nieco z tym redagowaniem i działaniem. Przyszły konwenty,
na które zawsze przygotowuję jakieś za długie prezentacje o różnych rzeczach,
które rzadko się omawia. Pojawiły się całkiem losowo Gorefikacje, potem zagościłem
jako redaktor prozy w Mega*Zine Lost & Found, ale to redagowanie dało mi
trochę w kość z różnych przyczyn, więc ograniczyłem już działalność. No i
publicystyka. To od początku świadomie i nie na żywioł uprawiam, lubię grzebać
w różnych popkulturowych tematach, najchętniej tych oryginalnych, i składać to
w czytalny kawałek wiedzy. Poszczęściło mi się (znowu, bo mój papierowy debiut literacki
wyszedł w taki sam sposób), moja publicystyka publikowana na stronie Nowej Fantastyki spodobała się redakcji (przesądził, bez żartów, artykuł o fantastyce
w operach mydlanych) i jestem mniej więcej stałym publicystą w tym magazynie.
Teraz zajmuję się cyklem o światowej fantastyce i, choć to mozolna praca, będę
chyba przez jakiś czas eksplorował literaturę mniej znanych pod tym względem
rejonów naszej planety.
Paulina: No to
trochę się roboty nazbierało ;) A powiedz - planujesz coś większego w
najbliższym czasie?
Marek: Cóż, do
niedawna myślałem, że spełniam się jedynie w opowiadaniach – często długich,
ale jednak wydawało mi się, że dłuższe fabuły trochę mijają się z moimi
zdolnościami, a ogólnie to lubię krótkie formy literackie i przeraża mnie, że
rynek często od nich stroni. Wielokrotnie siadałem do powieści, różnych. Od
space opery do dystopii opartej na Frankensteinie i historiach o robotach, od
horroru bazującego na przeinaczonej postaci Elżbiety Batory przeniesionej w
teraźniejszość i przyszłość do bardziej psychologicznej grozy nawiedzającej
paru moich rówieśników z Warszawy. Dużo planów, ale żadnego projektu nie
dociągnąłem ponad około 50 stron, większość skończyła się na dwóch rozdziałach.
Brak samozaparcia? Niewiara w siebie? Nie wiem. Ale w tym roku w końcu
narzuciłem sobie rygor i napisałem pierwszą wersję powieści. Teraz premierowe
informacje: rzecz nosi tytuł "Mała Czerń" i opowiada o wyalienowanym
i sfrustrowanym dwudziestokilkulatku, którego zaczynają nękać... no, coś w
rodzaju blackmetalowych demonów. Dzieje się to w związku z jego przeszłością
jako nastoletniego metalowca i grzechami jego najbliższej koleżanki, która
zresztą nagle znika. No, to zalążek, ale ten tekst ma zdecydowanie ADHD i zahacza
o wiele tematów oraz pomysłów, nie wyłamując się przy tym z konwencji
horroru... przesadnie. Zanim przeleży to swoje i zabiorę się za szukanie
wydawcy, minie pewnie sporo czasu, ale zachęciło mnie trochę ukończenie długiej
rzeczy. Zamierzam zabrać się za drugą powieść. W zamierzeniu trochę gotycką,
trochę urban fantasy, trochę psychodeliczną i nawet nawiązującą do pewnych
motywów widocznych w twórczości legend mrocznej literatury erotycznej (De Sade,
"Historia O", takie rejony, ale nie będzie to dominujący wątek).
Zamierzenia zamierzeniami, plany planami, zobaczymy.
Paulina: Ok, to
wróćmy jeszcze na chwilę do bizarro. Piszesz, że się w tym odnalazłeś. Czy
myślisz, że ludzie po prostu pragną groteski i absurdu w codziennym życiu, by
się wyładować, by jakoś te frustracje codzienne, monotonię i czasem trudy
życiowe sobie odbić?
Marek: Bizarro
fiction ma taki urok, że jego ogólne założenia są dość luźne. Dziwność to
bardzo pojemny worek, a że w tym worku z definicji znajdują się już rzeczy,
które mnie interesują – kino klasy B, niecodzienna i postmodernistyczna
literatura, skłonność do szokowania, surrealistyczne loty – to łatwo było mi
się zainteresować tematem i wczuć się w jego promocje, tym bardziej, że –
nieskromnie dodając – niedobre literki są organizowane przez naprawdę czującą
tę dziwność i groteskę ekipę i przyciągnęły sporo równie sprawnie odnajdujących
się w tym autorów, których sam z chęcią czytam dla przyjemności, nie tylko w
ramach obowiązków. Myślę, że absurd jest z pewnością metodą wyładowania się na
rzeczywistości, wykrzywienia jej w takiej skali, że wydaje się niedorzeczna, a
w tej niedorzeczności zabawna, nawet fascynująca. Polacy zresztą kumają klimat,
jeżeli o absurd chodzi. Mieliśmy PRL w wersji Barei, potem brytyjski humor poradził
sobie tutaj dobrze, Monty Python i te sprawy, a absurd, mimo przemian, nadal
jakoś towarzyszy nam w rzeczywistości, stety lub najpewniej niestety. Groteska
to trochę cięższe w użytkowaniu narzędzie, bardzo dobrze nasyca prozę mrokiem, kumuluje
w sobie skłonność do dziwacznych motywów, które mogą być atrakcyjne w bizarro,
ale często wychodzi topornie. Na szczęście polscy autorzy radzą sobie z
groteską dobrze, co łatwo zobaczyć. A że groteska jest też komponentem estetyki
horroru, to nawet uważam, że może stać się kiedyś, jeżeli dobrze pójdzie,
elementem marki polskiego horroru, jego oryginalności. Ale to ciężko
przewidzieć.
Zresztą, dodając, autorzy bizarro sami podawali mi w
rozmowach przykłady tego, co w polskiej literaturze ma dla nich znamiona tej
konwencji. Rękopis znaleziony w Saragossie, Schultz – to przewijało się w
rozmowach. Próbowałem lansować Akademię Pana Kleksa, ale chyba jeszcze za
wcześnie na takie inwazje naszych dziwnostek na świat.
Paulina: No
właśnie - pogadajmy o autorach. Polskich. Jakieś wnioski, uwagi? Obserwujesz to
niejako zza kulis, więc masz na pewno lepsze wyobrażenie o tym, co się dzieje,
jak się dzieje i jak się działo będzie.
Marek: No tak,
trochę przyglądam się od tej zakulisowej strony, ale nie ma tu jakiś wielkich
smaczków ukrytych przed światem – za to wielka aktywność. W polskim horrorze
jest fajne to, że znajduje się w tej chwili na etapie, w którym wszystkim coś
chce się robić, istnieje chęć działania – na razie może niewspółmierna do
odpowiedzi na nią ze strony rynku, ale trzeba ufać, że i to się zmieni. W tej
chwili, tak jakby równolegle z moimi pierwszymi krokami na poletku, takie kroki
zaczęła stawiać pokaźna ilość autorów. Na efekt pojawienia się tej najświeższej
fali będzie trzeba trochę poczekać – czas zweryfikuje, kto zacznie wydawać
profesjonalnie, kto znajdzie swój oryginalny pomysł na horror, bo dla mnie to
się liczy najbardziej, nie życzę sobie powielania znanych pomysłów w wersji
1:1, bo takie rzeczy rzadko mi się w popkulturze podobają – ale fajnie jest
akurat egzystować w tym światku, kiedy tyle się dzieje. Zaraz będzie Nagroda
Grabińskiego, która też może sporo zmienić (taką mam nadzieję), trwa boom na
oddolnie powstające antologie, w którym też uczestniczyłem poprzez Gorefikacje czy 31.10, powstają czasopisma (za sprawą niepowstrzymanego Tomka Siwca),
strony. Literki też rozwijają się fajnie, choć to granice horroru. Co z tego
zwycięży, co przetrwa, co działa pozytywnie na rozwój gatunku – to okaże się
później. Teraz należy podziwiać entuzjazm.
A jeżeli chodzi o autorów? Nie chciałbym nikogo pominąć,
tyle osób robi świetne rzeczy, ważne, że większość autorów o jako-tako
ugruntowanej pozycji robi te rzeczy po swojemu, bardzo indywidualnie, co
cieszy. Odkąd przeszedłem z braku wiedzy o polskim horrorze (do teraz jest to
bazowy problem, który wszyscy staramy się rozwiązywać, do tego też przyda się
bardzo ten Grabiński) do uczestniczenia w nim, nie mogę się nadziwić mnogością
pomysłów na własne, takie naprawdę własne pisanie. Nie, żeby nie zdarzał się
epigonizm, ale może z niego też coś wykwitnie – cóż, przypadki bardzo odtwórcze
to jednak margines. Wydawanie opinii zostawiam jednak głównie innym, nie lubię
ferować wyroków, swoje zostawiam dla siebie i znajomych. Jeżeli chodzi o jakieś
osobiste gusta, czysto subiektywne, to od początku zaznajomienia się ze sceną
podobają mi się literackie podejścia Dawida Kaina i Rafała Kulety, to kierunki,
które wydają mi się ciekawe w swojej odmienności. Tego typu eksperymenty zawsze
chętnie powitam, bo odświeżają i poszerzają horror, który obecnie stanowczo
potrzebuje nowości w ujęciu światowym. A inni autorzy? Cała niedobroliterkowa
trzódka i wszyscy, z którymi mam okazję współpracować i wymieniać z nimi myśli –
jak najbardziej pełna sympatia i poparcie dla ich działań.
Paulina: Życie
zweryfikuje, na pewno wiele się jeszcze zmieni, wiele osób
"wypadnie", wiele dojdzie, i dobrze, rotacja też jest dobra, oznacza
dynamikę, a tego chyba horrorowi brakowało w ostatnich latach. Wróćmy jeszcze
na moment do Twojej pisaniny, bo przeszliśmy na bizarro, a przecież Twoje
teksty są nie tylko w tym nurcie, ale - może przede wszystkim - jesteś niejako
piewcą historii gotyckich, jeśli to tak można nazwać, lubujesz się w mroku, w
najciemniejszych aspektach ludzkiej psychiki, Twoim historiom bliżej do
subtelnych ghost-stories niż naładowanych flakami gore (które też się nieśmiało
zdarzały). Z czego to wynika? Czy sam jesteś takim raczej melancholijnym,
spokojnym człowiekiem i taka Twoja twórczość Ciebie właśnie definiuje?
Marek: Jeżeli
chodzi o moją własną twórczość, to ciężko analizuje się samego siebie. W życiu
codziennym jestem taki raczej nieporadny, mało społeczny, bierny i miewam różne
dziwne dołki – nie co do zasady, bo moje
nastroje działają wybitnie huśtawkowo, ale to na pewno odbija się na moim
pisaniu. Nie popełniłem za dużo szczęśliwych zakończeń, a bohaterów często
tworzę gorzkich, znudzonych lub trochę zaburzonych. Dla równowagi – lubię też
humor do granic głupawki i jak już się zrobię towarzyski, to bardzo, choć to
akurat do fikcji nie przepływa. Tyle po mojej osobowości. Żaden ze mnie
Ligotti, ale mam swoje nierówności pod kopułą.
Gotyckie klimaty? He, rzadko o tym tak myślę, choć często
się odwołuję. Lubię nastrój na równi z szokiem, to prawda, a horror to idealne
pole do zagłębiania się w mroki duszy, które można odzwierciedlać nadnaturalnym
mrokiem wiszącym nad bohaterami. W ogóle lubię dodawać tekstom jakiejś
estetyki, składać zestaw motywów czy inspiracji, który nada im plastycznego
kształtu – cenię sobie takie plastyczne literackie estetyki, to chyba naturalne,
że jakoś do nich dąże. Historie tego typu przylgnęły do mnie w liceum, kiedy
mnie interesowały (słuchałem metalu i innych mroków, pasjonowały mnie Vlady
Dracule i inne Elżbiety Batory, zawsze lubiłem też paranormalne głupotki,
chociaż już w żadne nie wierzę) i, mimo upływu czasu oraz otwarcia się na
szerszą popkulturę niż tylko gotyk i mrok, tkwią we mnie na tyle, że muszę je
wyrzucać.
Poza tym lubię ghost story, lubię klasyczny horror, legendy,
ponure zamki, pełnie księżyca, hasających libertynów i innych zwyroli,
lovecraftowskie macki. Zawsze staram się podawać te motywy po swojemu i z
jakimś twistem, na ile dobrze, to oceni historia ;)
Paulina: Czyli
sporo w Twoich opowieściach Ciebie.
Marek: Czasem za
dużo, dobrze, że moim znajomi i bliscy nie siedzą z lupą, szukając w tym moich
odchyłów. Ale strzegę się dawania samym bohaterom za dużo z siebie – nie chcę,
żeby każdy był tubą jakiś moich przeżyć.
Paulina: Z natury
jesteś pesymistą, realistą czy optymistą? - choć można to wyczytać między
wierszami, to pytam, bo zaraz zapytam Cię o coś, co z tym właśnie się wiąże ;)
Marek: Z natury
jestem jednak raczej pesymistą, staram się wykrzesać z siebie optymizm, ale to
średnio wychodzi. Realistą? Nie wiem, czy jestem na tyle przystosowany do
rzeczywistości, żeby być realistą. Możemy wybrać opcję eskapisty? Trochę tu
żartuję, ale na pewno nie jestem ekstremalnym realistą, bo inaczej zajmowałbym
się czymś pożytecznym, a nie oddawał jakiejś tam pochłaniającej pasji, jaką
niewątpliwie jest pisanie. Mogę też być chaosem, bo często sam nawet nie
ogarniam, o co mi chodzi i czego chcę. Może to by najbardziej pasowało.
Paulina: Dyplomatyczna
odpowiedź ;) To teraz, w kontekście tego, co powiedziałeś, spróbuj ocenić
przyszłość polskiego horroru. Co będzie za kilka lat?
Marek: Takie
przewidywanie jest ciężkie. Na pewno jest teraz dążenie, by horror
upowszechnić, więc jeżeli się uda, będziemy mieli udany konglomerat młodych
gniewnych i starszych, ale też gniewnych, którzy będą regularnie (bez
desperackiego szukania wydawcy, bez oddawania swojej twórczości za darmo)
publikować i doskonalić swój fach. Będziemy mieli też bardziej zgrane
środowisko fanów, bo mnóstwo Polaków lubi horror, ale czasem wygląda to na mocno
odrębne grupki, a może być inaczej. Paru autorów przejdzie do mainstreamu lub w
jego okolice, jeżeli los da. Zauważyłem, że niektórzy nie lubią tego pojęcia,
może dlatego, że kojarzy się z porzucaniem gatunku. Ale szerszy sukces paru
osób, którzy nie zerwą przy nim kontaktu z korzeniami, to coś, co bardzo się
horrorowi przyda. Zresztą, nie tylko horror się liczy – niech wchodzi on w
interakcję z innymi światami.
To wizja optymistyczna.
A jak to się ułoży? W wersji pesymistycznej zostaną
indywidualne sukcesy, a horror pozostanie taką niszą, jaką jest teraz – bo mimo
wszystko nią jest. To też nie jest złe, ale wtedy zostaniemy na poziomie
bliższym hobby. Fajnie by było, jakby jednak jakaś grupka pisarzy poczuła, że
może nie tyle da się z tego żyć (to już marzenia nieadekwatne do realiów), ale
odczuć trochę zainteresowanie, nabrać poczucia, że jest sporo odbiorców, do
których to trafia. I horror filmowy, komiksowy, inne media – niech to się
rozwinie, bo wraz z rozwinięciem tego, rozwinie się też literacka podbudowa.
Paulina: Miejmy
więc nadzieję, że tym razem zwycięży wersja optymistyczna i stanie się... realną
z czasem ;) Konwenty dużo zmieniają, są potrzebne?
Marek:
Konwenty... Nie wiem, czy wypowiadanie się na ten temat jest w moich
kompetencjach, uczestniczyłem w paru, ale ja jestem uczestnikiem, który jedzie
dla spotkania ze znajomymi (za każdym razem dziwiąc się, że zna aż tyle osób,
jak na tegorocznym Krakonie) i spędzającym je w okolicy przybytków oferujących
piwo oraz miejsce siedzące do toczenia rozmów. Sama idea panelu konwentowego
nie jest rozrywką dla mnie, jako słuchacz słucham uważnie, ale za bardzo
przypomina mi to uczelniane wykłady, które skłaniają zwykle do senności. No,
ale zależy, kto mówi i o czym.
Niemniej, konwenty są potrzebne – grozie, która musi wyjść
do nowych czytelników, jak najbardziej. Zwłaszcza, że nasi hororryści zawsze przybywają
z ciekawymi tematami – ile to książek trafiło na moje listy "do
przeczytania" po panelach choćby samego Kazka Kyrcza z Dawidem Kainem.
Każdy ma jakąś zajawkę, swoje ulubione tematy, a jeżeli przekazuje je fajnie,
to pracuje na pulę całego horroru. I taką promocję lubię najbardziej, przy
jednoczesnym dawaniu jakiejś fajnej wiedzy. Kiedy ktoś ze słuchaczy podejdzie
do ciebie i widać, że zaciekawił go temat, to jest jedna z najlepszych nagród,
jakie możesz otrzymać. Dlatego sam staram się to robić, ględząc o japońskim
horrorze, wykrzywieniach ciała czy sadyzmie i zboczeniach. Jak na razie idzie
fajnie, choć wielkim mówcą nie jestem.
Mam nadzieję, że Kfason rozwinie się w dobrym kierunku.
Każdy konwent to fajna sprawa, ale jednak to skupienie na samej grozie było o
tyle przyjemne, że cała publika składała się z ludzi, których interesowało
konkretnie to zagadnienie, chętnych pogłębiać wiedzę okołohorrorową – nie
mówię, że na ogólnofantastycznych konwentach wszyscy są przypadkowi, to byłoby
głupie i krzywdzące, ale dobrze wystąpić przed publiką, która już jest w
klimacie.
Marek: I tu zonk –
nie mam planów na przyszły rok. W ogóle rzadko planuję, raczej wpadam tam,
gdzie są znajomi lub gdzie mnie zaprosili. Nie mam nic konkretnego do
promowania, poza literkami, więc nie kalkuluję też pragmatycznie objazdów po
Polsce. Na pewno druga edycja Kfasonu, może Dni Fantastyki. Ciężko mi
powiedzieć, ale zawsze jestem otwarty na pomysły pod tym względem.
Paulina: Jakieś
motto życiowe, złota myśl Grzywacza, przesłanie do narodu na koniec? ;)
Marek: Oj, jestem
za mało egocentryczny na serwowanie złotych myśli... Naturalnie, zachęcam do
szukania moich tekstów (wiem, że to trudne, bo moja autopromocja pozostawia
wiele do życzenia, nie mam strony, fanpage'a i tak dalej, ale mam nadzieję, że
kogoś skłonię do podjęcia wysiłku), jak i śledzenia polskiej grozy, bo jeszcze
niejedna ciekawa rzecz nam się w niej wykluje. A przesłanie do narodu... Więcej
pasji, mniej polityki? Kochaj zwyrola swego jak siebie samego? Tylko masakra
nas ocali? Nie, tu nie będzie orędzia.
Paulina: Dzięki
wielkie ;)
Marek: Ja
dziękuję za (więcej niż) 5 minut na blogowej antenie (straszna przenośnia).
- Poczytaj opowiadania Marka na niedobrych literkach
- Ściągnij Gorefikacje - za darmo!
- Ściągnij "31.10. Halloween po polsku II: Wioska przeklętych"
- Ściągnij "31.10. Halloween po polsku III: Księga cieni"
Komentarze
Prześlij komentarz