Kulisy Polskiego Horroru, Wydanie Specjalne. #11 Zbigniew Zborowski
"Czytanie to uczta, warto spróbować różnych dań"
Wiem, że dzisiaj nie jest piątek. Ale są za to święta! A ja mam dla Was prezent - przedstawiam rozmowę z najbardziej chyba enigmatycznym polskim debiutantem, którego książkę można wygrać w moim konkursie. Jest o co walczyć, ponieważ powieść "Nowy drapieżnik" jest, jednym słowem, wspaniała. To zupełnie nowa jakość.
Zbigniew Zborowski jest ogromnie interesującym i charyzmatycznym człowiekiem ze świetnym poczuciem humoru i... dość imponującym życiorysem. Obecnie pełni funkcję zastępcy redaktor naczelnej w czasopiśmie "Pani Domu". W tym roku nakładem wydawnictwa Zysk i S-ka ukazała się jego debiutancka powieść "Nowy drapieżnik" - jest to mroczny kryminał z wątkiem fantastycznym, który poza wartością literacko-rozrywkową stanowi także ciekawą refleksję... niejako filozoficzno-ewolucyjną ;) Tak, trudno mi jednym słowem opisać tę książkę, co chyba stanowi wystarczający dowód na to, jak złożoną i wieloaspektową jest lekturą.
Rozepnijcie paski, wypuśćcie najedzone brzuchy, odetchnijcie głęboko i wczytajcie się w specjalny, świąteczny wywiad w cyklu Kulisy Polskiego Horroru - tym razem nie z serii "na fejsie z", lecz staromodnym zwyczajem - przez mejla ;)
Paulina Król: Kim jest Zbigniew Zborowski i dlaczego tak o nim cicho?
Zbigniew Zborowski: Tu mnie Pani przyłapała! Znajomi od dawna mi mówią, że powinienem
zapisać się do Facebooka ;)
P.K.: Wyczytałam w tych
śladowych wręcz informacjach na Pański temat, że ma Pan dość imponujący
życiorys. Proszę o nim opowiedzieć. Jak to się stało, że życie panem tak
przerzucało po różnych zawodach?
Z.Z.: Chętnie odpowiedziałbym,
że taki już niespokojny ze mnie duch, że ułańska fantazja, zew przygód…
Niestety. Prawda jest taka, że sam nie wiem, co mnie tak przez życie niesie.
Jadę sobie na wakacje w Bieszczady i zostaję tam na parę miesięcy jako
pracownik leśny. Uśmiecham do zaprzyjaźnionego policjanta o jakiś temat do
gazety i zaraz trafiam w sam środek akcji zatrzymania zorganizowanej grupy
przestępczej. Jadę do Indii pobyczyć się na plaży w Goa, a okazuje się że
zamiast kontemplować ocean, tłukę się jakimś dżipem przez Karakorum z Gilgit do
Kaszgaru. Co jest grane? Ale mało tego! Nawet, jak zaplanuję sobie w życiu
trochę luzu, wolniejszego tempa, zaraz dzieje się coś, co mnie z tej równowagi
wytrąca. Tak było na przykład z nurkowaniem. „Nareszcie sport dla emerytów” –
myślałem sobie kupując pierwszą parę płetw. „Bezkontaktowy, bezpieczny.
Człowiek unosi się w przejrzystej wodzie, podziwia rybki…”. No i masz. Ani się
obejrzałem, jak trafiłem na kolesiów, którzy namówili mnie na nurkowanie do
zalegających na dnie Bałtyku wraków. Ciemno, zimno, do domu daleko. Człowiek
cały czas tylko się modli, żeby nie zaplątać się w sieci, nie utknąć w jakimś
zmurszałym kadłubie. Ile ja razy plułem sobie w brodę, że się w to wpakowałem!
Podobnie było z napisaniem „Nowego Drapieżnika”… Kilka lat temu zostałem tatą,
urodzili się po kolei moi wspaniali synkowie. Zrezygnowałem więc z nurkowania,
przestałem się włóczyć po świecie i postanowiłem, że teraz będę domatorem. Udało
się. Tyle, że po nocach – zamiast spokojnie odsypiać psychiczne urazy wywołane
aktywnością moich latorośli - zacząłem pisać książkę.
P.K.: A dlaczego akurat „Pani
Domu”? ;)
Z.Z.: Zawsze, gdy dłużej przebywam w męskim gronie, prędzej
czy później, nadchodzi poranek, kiedy budzę się z bólem głowy, podbitym okiem i
jeżącymi włosy na głowie wspomnieniami... Towarzystwo kobiet natomiast mnie
uspokaja, inspiruje, uwzniośla ;) Ta druga opcja może się wydawać na pierwszy
rzut oka nieco zbyt monotonna, ale z biegiem lat coraz bardziej się do niej
przekonuję. A przecież "Pani Domu", to bardzo sfeminizowana redakcja,
mam więc tam mnóstwo pięknych i mądrych koleżanek, od których stale czegoś się
uczę :)
P.K.: Skąd zaczerpnął pan
inspirację do napisania książki?
Z.Z.: Ta historia chodziła za
mną od paru ładnych lat. Zaczęło się od takich tam luźnych rozmyślań pod
prysznicem, czy na rowerze. Jak mogłaby wyglądać współczesna historia o
wampirze? Bez magii i czarów? Czy takie coś miałoby szansę w ogóle się zdarzyć?
Ostatecznym impulsem była jednak rozmowa z pewnym neurologiem. Uświadomiła mi,
jak mało wiadomo o działaniu mózgu. Jaką tajemnicą są takie choroby, jak
schizofrenia, czy choćby banalny zespół Tourette'a. I ile mają ze sobą
wspólnego…
P.K.: Debiut to zwykle najbardziej
autobiograficzna powieść każdego pisarza. Najwięcej w nim elementów z życia
wziętych, człowiek musi wyrzucić z siebie wiele, by potem – w następnych
powieściach – z czystą głową zasiąść do tworzenia całkiem nowych, wymyślnych
światów. A przynajmniej taka jest reguła ;) Czy pan jest wyjątkiem ją
stanowiącym, czy też więcej w „Nowym drapieżniku” pana, niż mogłoby się zdawać?
Z.Z.: Wiele postaci z tej
książki ma cechy, które odnajduję u siebie, albo kogoś, kogo znam. Jestem
dziennikarzem – jak Iza. Kolegowałem się z pewnym fantastycznym chłopakiem,
który cierpiał na encefalopatię – jak Maciek. Pijałem z policjantem, który
sprawiał wrażenie agresywnego gbura i pijanicy, ale tak naprawdę był
człowiekiem staromodnie wręcz uczciwym – jak Madej. Poznałem, pobieżnie, paru
zakapiorów – może nawet gangsterów i jednego mordercę. Przemieszałem te cechy i
wspomnienia, posplatałem jak umiałem i wyszła mi „obsada” „Nowego drapieżnika”.
Żaden jednak z jego bohaterów nie żyje moim życiem.
P.K.: Skąd pomysł na historię,
w której występuje nowe ogniwo ewolucji? Czy interesuje się pan genetyką i
szeroko pojętą nauką, a pański nowy, udoskonalony drapieżnik to efekt gdybania
„a co, jeśli…”?
Z.Z.: Trafiła Pani w sedno.
Tak, to efekt takiego właśnie gdybania, dodawania nowych kawałków układanki,
doczytywania i dopytywania u źródeł. A co do genetyki… Znowu trafiony. Bardzo
pasjonowałem się kiedyś biologią. Zwłaszcza molekularną. Zdawałem nawet przed
laty na ten wydział na Uniwersytecie Warszawskim. I poległem. Naukowcem nie
zostałem. No to chociaż książkę napisałem ;)
Z.Z.: Prawdziwa jest cała
warszawska i bieszczadzka scenografia. Miejsca, które opisałem istnieją (albo
istniały, bo np. Port Czerniakowski jest teraz przebudowywany). W komendach
policji, o których piszę bywałem (choć podorabiałem w nich nowe pomieszczenia),
w knajpach też. I w podziemiach szpitala przy Banacha (pracowałem tam dawno
temu, jako salowy i codziennie je przemierzałem). Istnieje nawet dom publiczny
przy Wale Miedzeszyńskim (choć tam akurat nie zaglądałem), ulica Wiecznie Młodych
w Wildze i zrujnowana kamienica przy Mokotowskiej, tuż obok luksusowych butików
i restauracji (naprawdę był tam kiedyś squat). Autentyczne są sprawy, jakimi
zajmuje się Madejski w komendzie stołecznej (które złośliwie zwalił mu na łeb
jego przełożony), dykteryjki opowiadane przy stole rodziców Izy (także ta o
psie, który miał być przerobiony na gulasz), a gang Obcinaczy Uszu istniał
naprawdę, tyle że nazywał się gangiem Obcinaczy Palców. Uważam, że takie
prawdziwe fakty i anegdoty uwiarygadniają historię (w myśl zasady, że najlepsze
kłamstwo, to takie które zawiera 90 procent prawdy). A poza tym – już się
cieszę na miny znajomych, którzy mi je opowiadali, bądź z którymi je razem
przeżyłem.
P.K.: Maciej to człowiek
obdarzony wyjątkowymi umiejętnościami. Ile w nim pana? A może bardziej
utożsamia się pan z innymi bohaterami?
Z.Z.: Chyba najchętniej
utożsamiłbym się z Jeżykiem :) Lubię tę postać. Dlatego przypisałem jej kilka
swoich doświadczeń i przygód – np. sen o widzianym z okna dziecięcego pokoju wybuchu
jądrowym, który niszczy miasto.
P.K.: Skąd też tak dobra
znajomość gwary więziennej?
Z.Z.: Fajnie, jeśli w miarę
autentycznie to wyszło, ale moi bohaterowie nie rozmawiają między sobą gwarą
więzienną (bo jej nie znam), tylko czasem jej elementy do swoich rozmów
wplatają. Skąd znam te frazy? Cóż… Wychowałem się na żoliborskim blokowisku,
byłem dzieciakiem z kluczem na szyi, a potem, zanim nie zmądrzałem – jak to w
piosence Dżemu – „włóczyłem się”. No i się osłuchałem ;)
P.K.: „Nowy drapieżnik” to
pański debiut, ale na debiut nie wygląda. Jak to się stało, że wyszedł Panu
taki piękny literacko twór? I jaka jest geneza powstania tej historii, od
napisania pierwszego zdania do ostatecznego wydania książki?
Z.Z.: Dziękuję za komplement!
Samo jakoś tak wyszło ;) A tak serio, to – jak już wspominałem – historia
chodziła za mną od dawna. Bawiłem się nią, poddawałem próbom, zmieniałem. I w
końcu, po długim długim czasie, ułożyła mi się w całość.
P.K.: Jakie to uczucie trzymać
w rękach swoją książkę?
Z.Z.: Pani Paulino, co tu się
będę krygować - to bardzo fajne uczucie. Może jestem grafomanem, ale miło jest
wziąć do ręki pachnącą farbą i papierem książkę, w której jest to wszystko nad
czym ślęczałem po nocach, co stale zmieniałem i ulepszałem, z czym w jakimś stopniu
związałem się emocjonalnie. A czy napisanie książki było dla mnie sprawdzianem?
Na pewno też. Ale prawdziwy sprawdzian dopiero mnie czeka. Okaże się, czy to co
napisałem spodoba się, znajdzie nabywców, zostanie pozytywnie przyjęte. Ale
takie emocje, to też super przygoda!
P.K.: Grafomanem to Pan na
pewno nie jest, czytałam książkę - to wiem! ;) Jaką literaturą Pan się
zaczytuje? Ma Pan jakiegoś pisarskiego guru, na którym się pan wzoruje,
ewentualnie – po prostu ulubionego autora?
Z.Z.: Kiedyś moim guru był
Marek Hłasko, potem Leopold Tyrmand. Może to od tego drugiego, nieświadomie,
wziąłem pomysł na „Nowego drapieżnika”? Przecież „Zły” to też historia
odmieńca, który niszczy bandziorów. I to w scenerii warszawskiej! Swego czasu
zaczytywałem się książkami Jonathana Carrolla, Stanisława Lema, Philipa K.
Dicka i oczywiście Kinga. Teraz żadnemu autorowi nie jestem wierny na dłużej.
Lubię książki Eduardo Mendozy, le Carre, Davide Enii, Komudy i Sapkowskiego.
Czytanie to uczta, warto spróbować różnych dań.
P.K.: Jakie ma Pan plany na
przyszłość – literacką, oczywiście. Nowe książki, nowe publikacje? (i oby
odpowiedź była twierdząca ;))
Z.Z.: Jeszcze się nad tym nie
zastanawiałem. Fajnie mi się pisało Drapieżnika, byłem wtedy jak na haju. Różne
rozwiązania poszczególnych wątków śniły mi się nocami – pod wpływem snu
zresztą, zmieniłem w książce zakończenie. Byłoby super znowu się w czymś takim
zanurzyć. Z drugiej strony jednak… nie mam pomysłu na nową fabułę. Albo
inaczej, mam ich dużo, może właśnie za dużo. Przez to wszystkie są
niekonkretne, nieprzekonujące. Nie jestem pewien, czy warto w to brnąć.
P.K.: Został Pan zaproszony do
kapituły Nagrody Grabińskiego. Co Pan o tym myśli? Czy nagroda jest w ogóle,
pana zdaniem, potrzebna w Polsce?
Z.Z.: Naprawdę? Nie wiedziałem,
super! Jestem zaszczycony! Tym bardziej, że jestem przecież tylko nikomu
nieznanym debiutantem. Tak się akurat składa, że zetknąłem się z prozą tego
niezbyt popularnego pisarza. I zrobiła na mnie wrażenie. Facet, jeszcze przed
wojną pisał w stylu, który dopiero kilkadziesiąt lat później pojawił się u
Dicka, Carrolla i Kinga. Jego bohaterowie, zwykli ludzie funkcjonujący w dobrze
znanej rzeczywistości, nagle z przerażeniem odkrywają, że ta zaczyna drżeć,
falować, na jej powierzchni pojawiają się zmarszczki. Aż wreszcie materiał
pęka… Grabiński był wizjonerem. A co do konkursów, oczywiście że są potrzebne.
W naszym kraju jest wielu świetnych pisarzy (i pisarek!). Warto ich promować.
P.K.: Jakaś złota myśl
Zborowskiego? Coś, co chciałby Pan przekazać moim czytelnikom? ;)
Z.Z.: Raczej płytki ze mnie
facet, więc nie przychodzi mi na myśl nic wiekopomnego. Powiedziałbym, i to
chyba po kimś parafrazując, że życie to zabawa. Nie ma więc sensu traktować
siebie i swego losu zbyt poważnie, bo ten cholerny los łatwo się może nami
znudzić i zacząć karmić nas ochłapami.
P.K.: Dziękuję za rozmowę J
- Zapraszam do lektury mojej recenzji książki Zbigniewa Zborowskiego, „Nowy Drapieżnik”
- Książkę można wygrać w trwającym u mnie rocznicowym konkursie!
Korzystając z okazji pragnę życzyć wszystkim czytelnikom mojego bloga zdrowych, wesołych i rodzinnych świąt, niezależnie od wyznawanej wiary (łącznie z tymi, którzy wierzą w Latającego Potwora Spaghetti, życząc im smacznego makaronu, a wyznawcom mitologii Cthulhu - przyjemnego dotyku Jego macek)... Wesołych świąt, kochani!
Komentarze
Prześlij komentarz