Betonowy Pałac, Gaja Grzegorzewska
„W moim początku jest mój kres”
Nazwisko Gai Grzegorzewskiej kilkakrotnie obiło mi się o uszy - głównie dzięki Katarzynie Bondzie, która parę razy o niej wspomniała (a sylwetki obu pań są często zestawiane w różnych artykułach), ale nigdy nie miałam dotąd okazji, by poznać ją bliżej. Tym chętniej sięgnęłam po "Betonowy pałac". Uwielbiam grubaśne tomiska, a Wydawnictwo Literackie samo w sobie stanowi pewną obietnicę. Nie miałam pojęcia, czego mogę się spodziewać - wiedziałam jedynie, że Grzegorzewska jest "kryminalistką", nic więcej. A po lekturze kilku artykułów o blogerach książkowych ze złośliwym uśmieszkiem dodam, że oto jak wygląda szaleństwo w ich wykonaniu - brać książkę zupełnie w ciemno. Muahaha.
Łukasz, zwany Profesorem, to dość specyficzny rodzaj dresiarza. Blokersa? No, wielkomiejskiego gangstera. Potrafi przywalić w ryj, lubi coś czasem wciągnąć, a w międzyczasie zaczytuje się ambitną literaturą i cytuje Szekspira. Stąd przydomek "Profesor". Jednak dwa lata temu coś się wydarzyło i Łukasz opuścił Osiedle, by w cieniu palm odciąć się od krakowskiego kurwidołka i całej tej porąbanej osiedlowej hierarchii. Ale nadszedł czas powrotu i Profesor ponownie pojawia się w najohydniejszej części dawnej stolicy.
Nie mógł wybrać gorszego momentu.
„Jest na Osiedlu porządek. Chłopaki trzymają sztamę jak nigdy. Żadna kurwa nam nie podskoczy”
Na Osiedlu wiele się zmieniło. Rządy admina objął ktoś inny, dawne przydupasy Króla usunęli się w cień, a najgorsi skretyniali brutale objęli wysokie stanowiska. Opiekun, który totalnie nie pasuje do roli szefa wszystkich szefów, ma specjalne zadanie dla Łukasza. Chłopak ma odnaleźć Sophie, enigmatyczną i szalenie piękną małżonkę Opiekuna, która zaginęła z miejscowej barki w niewyjaśnionych okolicznościach. Tymczasem w Krakowie grasuje Rzeźnik - jak go oryginalnie ochrzciły media - seryjny morderca kobiet, od którego Karol Kot mógłby się uczyć. Łukasz, szantażowany, przyjmuje "propozycję nie do odrzucenia" nowego admina i odtąd wszystko staje na głowie. Dawni przyjaciele okazują się wrogami, a kobieta, której wolałby nigdy już nie oglądać, okaże się jedynym sprzymierzeńcem.
„My nie jesteśmy ani tacy, ani sracy, ale jesteśmy z Osiedla. Więc siłą rzeczy jesteśmy ludźmi Opiekuna. Tak samo jak ty. Dobrze wiesz, że Osiedla się nie opuszcza. Chyba że na zawsze i do piekła”
Nie będę zbyt wiele się rozpisywać o samej fabule - powinno Wam wystarczyć to, co napisałam powyżej i to, co znajdziecie w blurbie i na stronie Wydawcy. Bo tak naprawdę to nie fabuła tej książki tak bardzo mnie poruszyła, a styl i sposób, w jaki została napisana. I sądzę, że nie mnie jednej - liczne recenzje książki, które przeczytałam, właśnie na tym się skupiają. Treść odchodzi na bok, gdy mamy do czynienia z tak dobrze zaplanowanym dziełem literackim.
"Betonowy pałac" to bardzo polska, bardzo blokerska wersja gry o tron, w której przerysowane postaci zmierzają się z jeszcze bardziej przerysowanymi przeciwnościami. Kontrowersja goni kontrowersję, wszak w książce poza wszechobecnymi wulgaryzmami pojawiają się bardzo dosadne wątki homoseksualne, kazirodztwo, prostytucja, przemoc i narkotyki. Tak jakby Grzegorzewska otworzyła puszkę Pandory zawierającą całe zło tego świata i rozsypała zawartość nad makietą stworzonego przez siebie Osiedla. Specyfika tej książki stanowi nie lada wyzwanie dla recenzenta, gdyż aby ją opisać, potrzeba kilku dni na przyswojenie sobie treści i rozpoznanie tych wszystkich emocji, które wyzwoliła. To brudny, brzydki świat - Grzegorzewska jednak oswoiła tę brzydotę, wyciągając z niej swoiste, nieuchwytne piękno i stworzyła powieść nietuzinkową, przejmującą, przerażającą, a jednocześnie - urokliwą. Niezwykle trudno mi to wyjaśnić, bo wystarczy dowolny fragment, byście uznali "Betonowy pałac" za niesmaczną, wulgarną esencję rzeczywistości podwórkowej, pozbawionej literackiego szlifu tandetną, chamską epopeję o niczym. Bardzo byście się mylili, gdyż i w tym szaleństwie jest metoda, a Grzegorzewska w zaczarowany sposób tworzy literaturę na bazie pozornie niepasujących do siebie składników. I to literaturę wysoką. "Betonowy pałac" obnaża doskonały kunszt literacki, fenomenalny warsztat i niesamowite... poczucie humoru autorki. Zdaje się, że pisanie tej książki sprawiło jej ogromną frajdę, a przerysowani bohaterowie i doprawdy mocno przesadzone wydarzenia, przywodzące na myśl realia wymyślonego, fantastycznego świata, to kwintesencja tej zabawy. Zabawy konwencją, utartymi schematami, protestem przeciwko z góry narzuconym normom, które tylko teoretycznie stanowią wyrocznię na temat tego, jak (nie) pisać powieści z gatunku "ambitnej". Miejsce zdarzeń, postacie i mało wiarygodne jak na polską rzeczywistość wydarzenia są tak dopracowane, jakby Grzegorzewska przed pisaniem stworzyła makietę Osiedla zupełnie tak, jak jedna z bohaterek. Choć to wciąż Kraków, wciąż Polska, to "Betonowy pałac" jest jak najbardziej fikcyjny. Ale czy na pewno?
Poza elementami stricte kryminalnymi, jak poszukiwania seryjnego mordercy, które odbywają się jednak gdzieś tam w tle czołowych wydarzeń, sporo tu elementów głównie obyczajowych. Za pośrednictwem brzydkiej, niebezpiecznej rzeczywistości miejskiego półświatka, o której my, przykładni obywatele, niewiele wiemy, Grzegorzewska opowiada o życiu, paradoksalnie dotyczącym także i nas. Mam wrażenie, że autorka, posługując się przesadzonym, prostackim blokowiskiem stworzyła opowieść wielopłaszczyznową, której znaczenie wybiega znacznie poza banalny kontekst. Nie ma tu nic z amerykańskich przedmieść, choć jest i polska odpowiedź na american dream - a polski sen to nic więcej poza garść banknotów i sławetny święty spokój. Ta wspomniana hiperboliczność niektórych elementów przywodzi mi na myśl skrajnie przesadzone produkcje filmowe, jak chociażby "Las Vegas Parano", które pomimo odrealnienia zajmują jednak jakieś stanowisko na temat życia, miłości, przyjaźni i poczucia bezpieczeństwa. Książkę porównać można także do obrazów Tarantina - historii pełnych brutalności, a jednocześnie czarnego humoru i absurdu, momentami wręcz groteskowych, zatem nie można jej uznać za rasowy kryminał, chociaż pojawiają się liczne nawiązania do tuzów gatunku. To prędzej powieść gangsterska, opierająca się na walce o władzę, walce okrutnej i bezlitosnej, bazująca na skrajnych emocjach i skrzywionej moralności bohaterów, którym przyszło żyć w tym najmroczniejszym zakątku miejskiej dżungli. "Betonowy pałac" to taka historia, która mogłaby zdarzyć się w Stanach, ale gdzieś na Bronksie. Na najgorszej, najbardziej patologicznej dzielnicy. Nie ma tu Ojców Chrzestnych. Jest za to Opiekun w markowym garniaku i z czystymi rączkami, któremu bliżej do pionka mafii Pruszkowskiej niż dona Corleone, jest pewna specyficzna, ostra pani detektyw, znana z poprzednich powieści autorki, oraz Profesor, palący niegdyś jointy długowłosy blokers w kapturze, trzymający flaszkę wódki i tomik Norwida za pazuchą. Mamy tu całą gamę społecznego marginesu i różnistych patologii. Pojawia się dymanie siostry, małoletnia prostytutka z Warką Strong w ręce, spedalony bandzior w różowym dresie, banda frajerów w typie nadpobudliwego Tony'ego Montany i ziomal, który lubi od tyłu. Mamy obszczane bloki i kolesi z maczetami w rękach, nie obawiających się ich użyć. Jest seks, perwersja, wątpliwa moralność i wszechobecny syf. Welcome to Poland.
„Zbliżaliśmy się do wieżowca. Przed nami wyrosła wielka, ponura, toporna, pozbawiona jakiegokolwiek stylu, szara bryła Betonowego Pałacu. Tak masywna, że zdawała się przysłaniać większość błękitnego nieba. Blok rzucał cień na Osiedle. Królował nad nim niczym baszta ochronna. W równym stopniu strzegł, co zagrażał”
Gaja Grzegorzewska mnie oczarowała. Stworzyła nie tylko sprawnie poprowadzoną i skomplikowaną fabułę, ale także bohaterów, z którymi miałam ochotę spędzić czas pomimo tego, że większość z nich to typy spod ciemnej gwiazdy. Zastosowała tu niezwykle pasującą do całości najgorszą polszczyznę, przedstawiając ją jednak w precyzyjny, poprawny i elokwentny sposób. Jak na kobietę, której nigdy nie widać odrostów i zapewne pachnie kwiatkami, nieźle. Przeniknęła do tego świata całkowicie, choć tematyka zupełnie niekobieca, a narrator sika na stojąco. To dowód na to, że kobieca literatura to nie tylko 50 twarzy jakiegoś wymuskanego frajera i ckliwe historyjki o miłości, od których rzyga się tęczą. Nie da się? Da się! Czytanie "Betonowego pałacu", książki, która opowiada o tak zupełnie innym od mojego świecie, było jak wejście do muzeum luster. Niesamowity kontrast fabuły i znanej mi rzeczywistości jednocześnie popchnął mnie ku temu, bym w tej odrealnionej scenerii odnalazła jednak fragmenty mi znajome. I było to bolesne, a równocześnie oczyszczające doświadczenie.
Pióro Gai Grzegorzewskiej jest mocne, dosadne, momentami odrażające i zdecydowanie niepoprawne politycznie, ale jest także pełne nadziei, emocji i afirmacji życia. A rozwiązanie zagadki kryminalnej sprawia, że opadają szczęki. Uważam, że to kawał dobrej, ambitnej literatury, a Grzegorzewska udowadnia, iż zdecydowanie zasłużyła na wszystkie nagrody, które dotąd zdobyła. I jestem przekonana, że będzie ich więcej - w tej chwili autorka jest dla mnie objawieniem doskonałego Pisarza.
"Betonowy pałac" to eksperyment, odważna, kontrowersyjna powieść, w której wszystko stoi na głowie. Jeśli potraficie docenić dobry warsztat wyzierający z pozornie kiepskiego scenariusza i posiadacie umiejętność dostrzeżenia piękna w brzydocie, to zdecydowanie powinniście tę książkę przeczytać. Nie jest sztuką rozprawiać o bogatych wnętrzach pałaców lordów, pięknych pokojówkach i wysublimowanych hrabinach. Nie jest sztuką pisać o pięknie, gdyż piękno jest banalne. Sztuką jest pisać pięknie o tym, co nas odrzuca, co zaburza nasze poczucie bezpieczeństwa, o tym, od czego odwracamy wzrok; o pałacach, ale betonowych. Grzegorzewska opanowała tę sztukę do perfekcji. Polecam.
Gaja Grzegorzewska (1980) - Laureatka Nagrody Wielkiego Kalibru. Grasuje głównie w Krakowie. Na zabijaniu zna się jak mało kto, co regularnie potwierdza jako felietonistka i recenzentka Portalu Kryminalnego. Betonowym pałacem — swoją najodważniejszą powieścią — udowadnia, że języka potrafi używać w bardzo niegrzeczny sposób. Oto Gaja Grzegorzewska — najgorętsze nazwisko polskiego kryminału.
/za: www.gajagrzegorzewska.pl/
Gaja Grzegorzewska, „Betonowy Pałac”, 508 s.
Komentarze
Prześlij komentarz