Piaskun, Lars Kepler
„Joona Linna przyjmuje zaoferowaną mu szklankę wody mineralnej. Jeszcze nie wie, że wszystko, czego się boi, wkrótce wybuchnie jak burza ogniowa. Jeszcze nie przeczuwa tej iskry, która już szybuje w stronę morza benzyny”
Mroźna, osnuta zimową kołdra Szwecja. Na moście kolejowym maszynista w ostatniej chwili widzi niemrawo poruszającego się człowieka i ledwie udaje mu się zatrzymać wielotonowy pociąg. Człowiek na torach podaje się za osobę, którą od 7 lat uznaje się za zmarłą. Uznaje się, gdyż nigdy nie znaleziono zwłok ani jego, ani jego siostry, porwanych trzynaście lat temu przez seryjnego mordercę, Jurka Waltera. Ale Jurek siedzi w zamkniętym oddziale psychiatrycznym i nie miałby możliwości utrzymać przy życiu chłopaka. Czyżby grasował inny morderca, nazywany przez Mikaela Piaskunem, który sypie dzieciom piaskiem w oczy, by zasnęły? Joona, funkcjonariusz policji kryminalnej, po raz kolejny będzie musiał rozgrzebać starą sprawę. To on przyczynił się do schwytania Jurka, ale przypłacił to osobistą tragedią. Pojawienie się Mikaela zza grobu rozdrapie stare rany i, jeśli się nie pospieszą, z pewnością wywoła nowe.
***
Czasami trafiamy na książki tak złe, że czas spędzony przy ich czytaniu uważamy za wystarczający i nie mamy ochoty tracić go więcej na ich opisywanie. Ma się ochotę napisać krótkie „odradzam” i biec szybciutko do pieca i dołożyć do niego nieszczęsną knigę, aby zmarnowane na jej wyprodukowanie drewno nie poszło tak całkiem na marne.
A czasami trafiamy na książki tak dobre, że mamy ochotę je przepisać. Tak, żeby każdy mógł je poznać. I abyśmy my mogli, przepisując, raz jeszcze się nimi nacieszyć. Mało tego, mamy ochotę kupić jeszcze ze dwa egzemplarze. Drugi w razie, jakby pierwszy zaginął. A trzeci, gdyby zaginął i drugi. Bo dobre książki tak mają, że często zmieniają właścicieli.
„Piaskun” należy do drugiej kategorii. Jest książką tak niesamowicie dobrą, spójną, skomplikowaną, genialną i wciągającą, że ma się ochotę pisać tylko o tym, jak niesamowicie dobrą, spójną, skomplikowaną, genialną i wciągającą książką jest. I nie ma w tym żadnej przesady, bowiem „Piaskun” ma w sobie wszystko, co można wymagać od thrillera, i jeszcze trochę. Jest przy tym niesamowicie dobry, spójny,… i, no, wiecie.
I chociaż człowiek czyta wiele, ma dość rozbudowane słownictwo, retorykę opanowaną w stopniu przynajmniej ponadprzeciętnym, to i tak przekręcając ostatnią stronę „Piaskuna” mruknie pod nosem soczyste „ja p…ę”. Przepraszam, ale tak było. Następnie odłożyłam książkę na bok, przeczesałam ręką splątane włosy, i czekając na uruchomienie komputera przyglądałam się swojemu odbiciu w czarnym monitorze. Cienie pod oczami i szara cera to wystarczający dowód na genialność tej powieści. Przy „Piaskunie” nie śpię, bo czytam. A jest co, gdyż książka składa się z 499 stron zapisanych małym druczkiem. Jak dla mnie – zdecydowanie za mało.
Zazwyczaj opisując książkę staram się być profesjonalna i wszelkie osobiste wstawki ograniczać do minimum. Zazwyczaj. Teraz, wciąż zaaferowana książką i cierpiąca na niedobór snu, nie potrafię myśleć profesjonalnie. Jest osobiście, bowiem „Piaskun” to powieść, która uderza w najbardziej osobiste struny. Boli. Rozrywa czytelnika na kawałki, bezlitośnie obdziera go ze skóry, wyciska łzy gniewu i rozpaczy z oczu oraz wywołuje napady lękowe. Nie sposób się oderwać od tej historii – czytelnik ma nadzieję, że gdy dotrze do końca, wreszcie nadejdzie spokój, ale uwierzcie mi, że się myli. Otwarte zakończenie idealnie komponuje się z fabułą, jest doskonałym dopowiedzeniem do działań mordercy, jest brutalną kpiną ze strony autorów, dowodzącą tylko ich geniuszowi i temu, jak skrupulatnie i jak drobiazgowo zbudowali ten swój mały, fabularny świat.
Lars Kepler to dwie osoby – Alexander Ahndoril i Alexandra Coelho Ahndoril (nie wiem, dlaczego się nie nazwali po prostu A.A.Ahndoril). I choć duety pisarskie często nie mogą się zgrać, a czytelnik wręcz odczuwa brak totalnej harmonii, to tutaj występuje całkowita, niczym niezmącona jedność. „Piaskun” to ich wspólne dzieło, dzieło doskonałe. Niesamowicie spętana akcja pędzi bez ustanku, wątki przeplatają się ze sobą, kilka linii fabularnych jest prowadzonych równolegle. Jednocześnie wprowadzane są wspomnienia bohaterów i dramatyczne historie zarówno z ich przeszłości, jak i przeszłości samego seryjnego mordercy. Cały ten miszmasz fabularny jest jednak zlepiony jak idealny, okrąglutki szwedzki klopsik. I nie ma w całej tej zagmatwanej historii ani jednego luźnego końca, do którego można się przyczepić. Akcja pędzi na złamanie karku, trzymając czytelnika w żelaznym uścisku napięcia, które kumuluje się w okolicach brzucha. Wywołuje stres i niedowierzanie, zaś styl – rzeczowy, dosadny – tym mocniej kontrastuje z tragicznymi zdarzeniami i mocnymi opisami. Lars Kepler nie mają litości, brną w tę historię dynamicznie, a każda kolejna strona zamiast przynosić odpowiedzi, przynosi jeszcze więcej pytań. Oto, jak się pisze dobry thriller.
Wydawcy wypisują różne rzeczy na okładkach i zazwyczaj nie należy dawać wiary w te zapewnienia. Tym razem jest inaczej – słowa „Sundsvalls Tidning” na okładce są w stu procentach prawdziwe. Jeśli nie wierzycie, przekonajcie się sami. Ale najpierw zarezerwujcie sobie całą noc, bo z pewnością ją zarwiecie…
„Piaskun” to jedna z najlepszych powieści kryminalnych w typie thrillera, jaką przeczytałam. Nie, nie w tym roku. W życiu. A przeczytałam ich niemało. Co jakiś czas trafiają mi się takie perły i to jest dowód na to, że z literaturą jest wszystko w porządku. Autorzy wciąż potrafią nas zaskoczyć i wciąż miewają świetne pomysły, a także doskonały warsztat i niezwykłą umiejętność gawędzenia. „Piaskun” to pozycja, która powinna się znaleźć w biblioteczce każdego fana gatunku, i ręczę za to głową. Zdecydowanie polecam.
Sandmannen, tłum. M. Rey-Radlińska
wydawnictwo Czarne 2014
Komentarze
Prześlij komentarz