Alvethor. Białe miejsce, Magdalena Kałużyńska
Idąc tym korytarzem,
nie patrz pod nogi,
bo sufit jest i ściany,
lecz nie ma podłogi…
Do szpitala psychiatrycznego zostaje przewieziony szczególnie niebezpieczny pacjent – Michał Rejman, dwudziestodwuletni fryzjer, który dzień wcześniej zadźgał przypadkowego przychodnia nożyczkami na chodniku przed wejściem do salonu. Barczysty, łysy sanitariusz wraz z młodym, chudym stażystą transportują uśpionego lekami pacjenta do izolatki. Paker naucza młodego cały czas, instruując go o zasadach panujących w szpitalu i opowiadając różne anegdotki, od których młodemu robi się słabo. Tak to bywa w psychiatryku, przecież, bywa różnie. Jednak żaden z transportujących Rejmana pielęgniarzy nie wie, że niebawem doświadczą czegoś, czego jeszcze nikt, nigdy i nigdzie nie doświadczył – i tylko jeden z nich wyjdzie z tego doświadczenia żywy.
Jeśliby świadomie opuścić niezwykle enigmatyczny początek powieści, to właściwie tak rozpoczyna się pierwszy tom trylogii „Alvethor” Magdy Kałużyńskiej. Jednak fabuła ma swój początek znacznie, znacznie wcześniej – nawet przed tym, jak pewien przerażony mężczyzna podpalił stos zbudowany ze wszystkiego, co znalazł w mieszkaniu, łącznie z rozczłonkowanymi zwłokami niewiadomego pochodzenia i z krokodylim ogonem. I samym sobą. Wszakże otaczająca białe miejsce ciemność już od jakiegoś czasu poszukuje wejścia do świata, jaki znamy. Nie wiemy, po co i dlaczego. Wiemy tylko, że wydarzenia, opisane w książce, wywołują znacznie więcej pytań, niż odpowiedzi. Czym jest ta czarna substancja? Czyj jest głos, rozbrzmiewający w uszach bohaterów? Gdzie się podziewają głowy ofiar?
Dlaczego dotąd spokojny, grzeczny fryzjer raptem zadźgał obcego faceta na chodniku? Po co węszył? Dlaczego młoda, profesjonalna w każdym calu kobieta zabiła swojego szefa? Jakim cudem dwie atrakcyjne babeczki w jednej chwili przybijały sobie piątkę, a w drugiej tkwiły martwe i bezgłowe w niebieskim fiacie?
Bohaterowie powieści. "BEFORE" i "AFTER"... |
„Białe miejsce” to niejako opis swoistej rekrutacji. Do czego – tego nie zdradzę. Pierwszy tom trylogii poświęcony jest skwapliwej prezentacji czwórki głównych bohaterów – Michała Rejmana, Anny Gołębiowskiej, Małgorzaty Ziołek i Agaty Brzozowskiej. I to prezentacji szczegółowej – przedstawiona została osobowość bohaterów, ich stosunek do telefonów komórkowych, imprez w klubach, ludzkiej głupoty. Osobowość, która lada chwila ma się odmienić. Kwantyfikacja tezy.
Bohaterowie zostają postawieni pod ścianą. Kałużyńska sprawdza ich, bada, testuje, czy się nadają do tego, by poprowadzić akcję. Zwyczajni ludzie zostają postawieni w sytuacji wyjątkowej, kryzysowej, niespodziewanej. W takich chwilach człowiek zazwyczaj ukazuje swoje prawdziwe ja, ale co, jeśli to nowo odkryte ja wcale nie należy do człowieka, który nim dysponuje? Kim się wówczas staje? Czy nadal jest sobą, czy stanowi jedynie powłokę, dom, środek transportu, narzędzie dla kogoś lub czegoś innego?
Kałużyńska, chcąc nie chcąc, budując swój fikcyjny, pełny grozy, fantastyczny świat wywołuje w czytelniku refleksje filozoficzne, czym niebezpiecznie zbliża się do implikacji typowych dla science-fiction. Pytania o świat, wszechświat, o to, czy jesteśmy sami w uniwersum – choć „Alvethor”, przynajmniej w teorii, ściśle trzyma się ziemi, to konotacje wszystkich odgałęzień fabularnych sięgają hen, hen, daleko w czasoprzestrzeń. Sama konstrukcja „białego miejsca” i otaczającej go ciemności stanowią podwalinę pod historię o olbrzymim potencjale fabularnym. Jestem przekonana, że autorka, tworząc pozostałe części trylogii, wykorzysta je w pełni.
„…nie wiadomo, co komu odpierdoli. Łysy pielęgniarz nieczęsto używał tego wulgarnego określenia. Używał innego. Mówił mianowicie, że w każdym człowieku tyka właśnie coś na kształt psychicznej bomby niespodzianki. Niektóre nigdy nie wybuchają, niektóre mają opóźniony zapłon. Z tym, że każdy, dosłownie każdy człowiek (…) jest nosicielem tego rodzaju ładunku”
Książka czyta się sama. I nie jest to pozbawiony podstaw frazes – styl Kałużyńskiej jest tak specyficzny, że jak tylko wskoczy się na odpowiednie tory, oczy biegną po wersach z taką prędkością, że skręt gałek ocznych wydaje się całkiem realną konsekwencją szybkiego czytania. Liczne powtórzenia, wyjaśnienia, sprawiają, że czytelnik wpada w swoisty wir emocjonalny. Przypomina to nieco pranie mózgu i, dzięki temu, historię się przeżywa. Autentycznie czuć strach bohaterów, ich zdezorientowanie; niemal czuć w powietrzu smród czarnej, smolistej substancji. Kałużyńska pisze niesamowicie sugestywnie, wprowadzając czytelnika w stan niemal psychotyczny. Zawoalowany dowcip ukazuje dystans autorki do świata i przedstawionej historii, która momentami jest tak absurdalna, że aż groteskowa. To nagromadzenie nierealnych zdarzeń potęguje wrażenie osaczenia, bowiem Kałużyńska wierzy w to, co pisze; jej bohaterowie wyłażą z kart książki i szepcą nam do ucha swoje kwestie, niezidentyfikowane miasto żyje swoim rytmem, słychać stukot butów na kafelkach w kostnicy i przerażający odgłos kapiącej z dłoni krwi. Liczne onomatopeje, wulgaryzmy oraz kontrastujące z pozorną lekkością stylu skomplikowane definicje tworzą wysoko skoncentrowany, energetyczny koktajl językowy, którym czytelnik rozsmakowuje się już od pierwszych stron powieści. Akcja momentami pędzi na złamanie karku, momentami zaś zatrzymuje się niemal zupełnie, by pozwolić czytelnikowi na złapanie oddechu i spokojne przyjęcie licznych retrospekcji, mających za zadanie przedstawienie postaci. Ten swoisty suspens tworzy tu niejako sinusoidę dynamizmu, choć paradoksalnie nie można oderwać się od tej książki ani na moment.
„Alvethor. Białe miejsce” to slasher, choć nieklasyczny. Autorka zmodyfikowała tradycyjną koncepcję slashera po swojemu, dopasowując nie fabułę do nurtu, a nurt – do fabuły. Liczne nawiązania do popkultury, napomnienie o kultowych filmach (jak choćby „Predator”), to taka posypka na deserze. Deserze wyjątkowo smacznym, sycącym, acz tak zimnym, że człowiek szczęka zębami i ma wrażenie, że mu mózg zamarza. Taka jest to powieść – choć momentami makabryczna, pełna przemocy, bazująca na nieokreślonym złu, to jednak stanowiąca wbrew pozorom wyśmienitą, intelektualną rozrywkę na naprawdę wysokim poziomie.
Jedyną wadą powieści jest to, że jej zakończenie niesamowicie intryguje, a przecież na kolejną część musimy jeszcze poczekać. Ta wada jest jednocześnie ogromną zaletą – bo czyż o jakości powieści nie świadczy najbardziej to, jak bardzo pragniemy poznać jej ciąg dalszy? „Białe miejsce” to ledwie preludium. Zdaje się, że autorka dopiero się rozkręca i w tomie II wydobędzie największe działa. Na to liczę.
Nie potrzeba wielu słów. „Alvethor” to kawał rewelacyjnej, obrazowej, mocnej prozy, doskonale napisanej i diablo wciągającej. Magda Kałużyńska już w swoim debiucie „Ymar” udowodniła, że potrafi pisać, teraz jedynie to potwierdza. Zdaje się, że czegoś takiego, jak „Alvethor”, jeszcze w polskiej literaturze nie było – to ciekawe skrzyżowanie thrillera, makabreski, slashera, powieści sci-fi i klasycznego horroru, oblane sosem z juchy. Szykujcie zatem młotki, siekiery, naostrzoną stal i sięgajcie śmiało po ten miszmasz gatunkowy. Rozsmakujecie się w „Białym miejscu”, zaręczam. Aby lektura była jeszcze bardziej smakowita, obejrzyjcie zdjęcia z sesji zdjęciowej do książki. To doskonałe uzupełnienie historii, idealnie oddające jej fabułę. Serdecznie polecam.
Alvethor
tom I. Białe miejsce
Magdalena Kałużyńska
Wydawnictwo Oficynka 2014
Przeczytaj, co o książce ma do powiedzenia AutorkaKup książkę w zbrodniczej księgarni
Kup książkę z gratisowym audiobookiem „Ymar”
Przeczytaj wywiad z autorką z cyklu Kulisy Polskiego Horroru
Komentarze
Prześlij komentarz