Sodoma, Marcin Wolski
„Amodos jest jak epidemia (…). Jednych zabija, innych degeneruje, choć nielicznych wzmacnia”
Pióro Marcina Wolskiego poznałam przy okazji jego antologii „I stała się ciemność”, która to antologia niezmiernie mnie ubawiła. Tym chętniej sięgnęłam po „Sodomę”, książkę opatrzoną krzykliwym hasłem „Nadchodzi dzień sądu” i mewą na okładce. Wiedziałam, że mogę się spodziewać historii specyficznej, trudnej do zaszufladkowania, a jednocześnie napisanej lekkim i błyskotliwym językiem. Tym bardziej, że sam opis fabuły jest bardzo intrygujący – Tol Willer, facet posiadający parapsychiczne zdolności, dostaje zadanie zebrać 10 sprawiedliwych, inaczej całe miasto Amodos ulegnie zagładzie i wszyscy zginą. Mało tego – istotą, która to trudne zadanie zleciła naszemu jasnowidzowi, była wylatująca z telewizora mewa. I choćby wydawać się mogło, że znalezienie 10 prawych ludzi to pestka, dla naszego bohatera okaże się to prawie niemożliwe. Prawie, bo w Amodos zło się rozpleniło jak chwast i pożarło nieomal każdą cząsteczkę dobra. Tol o tym wie, bo widzi ludzkie aury; widzi, jakie grzechy skrywają mijający go ludzie. Miasto grzechu jest mroczne, ponure, zaufanie odleciało w niebyt, a za każdym rogiem może czaić się nieprzyjaciel. Albo podrobiarze, czyli specjalne służby, łowcy ciał do transplantacji. Tak, właśnie. W Amodos tak sobie radzą z kryminalistami, starcami, ludźmi niepotrzebnymi – albo są siekani na kawałki, albo podlegają eutanazji. Niedobrowolnej. Takie czasy, taki świat, takie metody. A wracając do naszego bohatera i jego strasznie strasznej misji – Tol ma w sobie ogromny ładunek naiwności sądząc, że w 72 godziny uda mu się ją wykonać. Nie tylko dlatego, że w mieście grzechu niewielu sprawiedliwych się ostało, ale też dlatego, że ci, którzy zostali, znajdą się w wielkim niebezpieczeństwie. Ot, choćby taka osiemnastoletnia uciekinierka z Domu, miejsca „produkcji” panien szczególnego przeznaczenia. Claire jest młoda, niegłupia i dobra. Ale jej pochodzenie jest wysoce… problematyczne, a jej ciało – a szczególnie jeden z organów – pożądane. System jest bezlitosny, dlatego zarówno misja Tola, jak i dalsze życie Claire i wszystkich mieszkańców Amodos będą zagrożone, i tylko tak naprawdę ślepy fart – czy opatrzność – mogą pomóc naszemu bohaterowi w uratowaniu miasta.
„Sodoma” to utopijna historia o fikcyjnym mieście w nieokreślonym czasie. Wolski zbudował sobie alternatywny świat i w nim zawarł nowoczesną, zaktualizowaną wersję historii Lota, któremu Bóg nakazał uciekać ze złej Sodomy. Tylko tutaj, zamiast ucieczki, jest trudny sprawdzian, a zamiast anioła – magiczna, gadająca mewa. Wolski korzysta ze wszystkich dostępnych mu, kontrowersyjnych tematów - aborcja, sztuczne zapłodnienie, eutanazja. Rozlicza społeczeństwo z grzechu konsumpcjonizmu i hedonizmu - oto podwaliny Amodos, oto współczesna Sodoma.
„Między rzędami krążyły małe, pomalowane na wszystkie kolory tęczy roboty na kółkach, co stwarzało nastrój ponurej groteski. Kiedyś, w czasie imprez masowych, wydawaly lody, cukierki i gumę do żucia, teraz serwowały pastylki przeciwbólowe, zażywane garściami, powodujące może zmniejszenie cierpień fizycznych, ale nie uśmierzające przerażenia”
Mamy apokalipsę i postapokalipsę, powieść Wolskiego zaś to swoista… preapokalipsa. Jest znane zagrożenie, jest ograniczenie czasowe, jest kanoniczna walka dobra ze złem i liczne przeciwności na drodze do zwycięstwa tego pierwszego. Jak w życiu. Uważam, że „Sodoma” to książka przyzwoita, warta przeczytania, choć niezbyt wybitna; być może lekkość jej opowiedzenia i mocny kontrast dobra ze złem, bieli i czerni, sprawia, że momentami wydaje się nieco infantylna. Dlatego skuszę się na stwierdzenie, iż to powieść, której docelowym czytelnikiem powinna być młodzież. Zarówno styl, jak i fabuła z pewnością zauroczą młodsze pokolenie, a i może czegoś je nauczą. Empatii, sprawiedliwości, znaczenia przyjaźni i tego, że zawsze warto mieć nadzieję – nawet, jeśli cały świat uparcie nam wmawia, że nie warto. Reasumując – „Sodomie” bliżej do baśni, przypowieści, niż typowej opowieści fantastycznej. Posiada bowiem morał, ociera się w niej dobro ze złem, pojawiają się elementy mistyczne i grubo ciosani, jednoznaczni bohaterowie. Historia opowiedziana językiem Wolskiego, tak charakterystycznym, stanowi niezłą lekturę na jedno popołudnie. Ja zresztą uważam, że Marcin Wolski potrafi posługiwać się piórem, niezależnie od tytułu – a jest w czym wybierać. „Sodomę” jednak polecam głównie licealistom i fanom alternatywnych światów – powinniście być ukontentowani lekturą.
Sodoma
Marcin Wolski
Zysk i s-ka 2014
Komentarze
Prześlij komentarz