Preparator, Hubert Klimko-Dobrzaniecki
Ciężka sprawa z tą śmiercią, a przecież jest częścią życia. Prawda?
To niesamowite, że o tak smutnych i makabrycznych rzeczach można pisać tak pięknie, tak literacko, tak wysmakowanie. Hubert Klimko-Dobrzaniecki w swojej opartej na prawdziwych zdarzeniach powieści „Preparator” dotyka spraw trudnych, budzących zgrozę, przestrach, obrzydzenie. Lęk. Pisze o sprawach, które sprawiają, że człowiek czuje się niezręcznie, zaciska usta i patrzy w drugą stronę, czekając na zmianę tematu. O śmierci, o tęsknocie, o niesprawiedliwości losu i o tym, do czego doprowadzić może chroniczny brak miłości, zobojętnienie, niskie poczucie własnej wartości i brak perspektyw. Pisze o najbrzydszych aspektach ludzkiego życia, o fizjologii, trywialnej i nieliterackiej przecież biologii, i wydobywa z nich czyste piękno. To Umberto Eco wielokrotnie upiększał brzydotę. Zdaje się, że Klimko-Dobrzaniecki poszedł jego śladem.
„Preparator” ma dosyć oryginalną konstrukcję. Jest to w gruncie rzeczy opowieść jednego człowieka przerywana od czasu do czasu krótkimi wymianami zdań. Kwestie dziennikarza – można domniemywać, że jest nim sam Klimko-Dobrzaniecki – pełnią funkcję uściślającą czy podtrzymującą rozmowę i w zasadzie jest ich bardzo niewiele, dlatego pozwolę sobie na stosowanie określenia monolog. Monolog prowadzony przez Preparatora jest pochłaniający, przejmujący, niesamowicie poruszający. Preparator opowiada o swoim życiu, o dzieciństwie, opisuje drogę, którą podążał i która doprowadziła go do tego, kim jest obecnie: zimnym doktorem, czyli osobą przygotowującą zmarłych do pochówku, ostatnią osobą, która dotyka, czesze, myje i maluje nieboszczyków. Nikt nie chce wykonywać tej pracy, ale w końcu ktoś musi. Co sprawia, że człowiek decyduje się na taki zawód i jakim cudem może być zadowolony z wykonywanej pracy? A może nie da się w tym zawodzie nie zwariować? Nasz bohater jest pod tym względem wyjątkowy. Zafascynowany śmiercią fotograf-amator najpierw kopie groby, by dopiero później pójść w ślady ojca. Pojawia się zresztą szalony kontrast pomiędzy nim a jego wiecznie zdołowanym, pijanym i nieszczęśliwym tatą. A to właśnie dogłębne poznanie faktów z dzieciństwa i wzajemnych relacji rodziców i siostry Preparatora umożliwia zrozumienie jego motywacji i w jakiś sposób wyjaśnia zdarzenia, które doprowadziły do tragedii.
To, co w prosektorium wygląda źle, tragicznie, całkiem inaczej, w innym świetle wygląda dużo lepiej, czasem pięknie, a jak nie pięknie, to z pewnością kojąco, w kaplicy, już przy otwartym wieku trumny. Umarłych się nie bój, powiedział wtedy ojciec. Żywych powinieneś się bać. Umarły już ci krzywdy nie zrobi.
Uważam, że o fabule nie powinno się mówić ani słowa więcej. Po lekturze przejrzałam kilka recenzji i opinii i za każdym razem zdumiewało mnie to, że autorzy tychże tak swobodnie spoilerują zakończenie. Nie czytajcie recenzji. Czytajcie dzieło. Ta książka to wysmakowany delikates, pełny prostej, aforystycznej mądrości, nieskomplikowanej wizji świata. Preparator widzi go w swoich ulubionych kolorach – w czerni i bieli – i te barwy towarzyszą mu nie tylko w fotografiach. Poglądy Preparatora, świadka Jehowy, grabarza, niesamowicie samotnego i smutnego faceta, który dopuścił się skandalicznego, makabrycznego czynu – to wszystko przedstawione jest bez moralizatorskiej kontry, surowo, bez adnotacji samego autora. Nie ma tu miejsca na ocenę czy analizę czynów bohatera, te sprawy pozostają w gestii czytelników, w ich sumieniu. Przez całą lekturę głęboko współczujemy Preparatorowi, próbujemy postawić się w jego sytuacji, kiwamy smutno głowami ze zrozumieniem i empatią. Zakończenie szokuje i zmienia wszystko. A z drugiej strony nie zmienia niczego, bo przecież… czy można się było po takim człowieku spodziewać czegoś innego?
I dopiero jak leżałem w grobie, poczułem się niesamowicie, bo wcześniej widziałem całe niebo, a teraz tylko prostokątny wycinek, ale za to z miejsca, w którym leżałem, dostrzec mogłem najpiękniejszy fragment nieba. Z największymi, najjaśniejszymi gwiazdami. Dla takiego widoku warto było na chwilę położyć się do grobu. Może sobie pan wyobrazić, że leżenie w grobie, leżenie żywcem w grobie może być takie piękne? Nie? No widzi pan, ja też do tamtej pory nie sądziłem, że tyle piękna może być w tak smutnym miejscu. I wychodzi na to, że smutek może być o wiele piękniejszy od radości.
„Preparator” to studium zła, frustracji, strachu. To historia człowieka, który – gdyby miał szansę – byłby dobry. Niestety, życie sprawiło, że stał się zły. Takie to proste. Sam Preparator zastanawia się, co by było, gdyby ktoś docenił talent Hitlera. Czy wybuchłaby wtedy wojna? Takie filozoficzne rozważania są tutaj całkiem na miejscu, gdyż czytelnik może się z Preparatorem w niektórych momentach utożsamić. Może się wraz z nim zastanowić, czy gdyby jego matka nie była zimną, wyrachowaną i smutną kobietą, czy gdyby w domu rodzinnym mieszkała miłość, czy gdyby wyjścia z ojcem na ryby stały się jednak tradycją, gdyby, gdyby, gdyby… to czy byłby teraz dobrym obywatelem? Dobrym człowiekiem? Bo czy zło mamy w genach, czy ono dopiero w nas narasta w miarę smakowania życia?
Marzenia, wie pan, dobra rzecz, za darmo. Jedyna rzecz za darmo, jaką w życiu mamy, to marzenia. Więc i ja marzyłem. Pan pewnie też marzy, bo nikt z nas tak do końca nie jest realistą. Całkowity realizm odczłowiecza.
Książka jest napisana prostym, a jednocześnie śmiałym i zgrabnie zindywidualizowanym językiem, dynamiczna, momentami melancholijna i nostalgiczna oraz – przede wszystkim - diablo wciągająca, choć przecież bez ozdobników, bez narracji, bez opisów przyrody. Bez żadnych dodatkowych uwag. Są tylko słowa. Słowa Preparatora, który bez końca opowiada, opowiada, opowiada. Wtrącane dygresje pozwalają poznać go bliżej. Zrozumieć. A może nawet się z nim zaprzyjaźnić. Jego historia porusza i nie pozwala się oderwać ani na moment. Oto sztuka przez duże S.
Ta historia jest luźno oparta na faktach. Przydaje jej to dramatyczności, bowiem jest tak niesamowita, że można byłoby powątpiewać w jej autentyczność, a autorowi zarzucić, że za bardzo popłynął. Że przegiął. Że w jednej powieści zamieścił tak wiele – zbyt wiele – niesamowitych zdarzeń, by choć sprawiały wrażenie wiarygodnych. A jednak pewne truizmy mają zastosowanie i tutaj – najmroczniejsze i najlepsze scenariusze pisze samo życie. Cieszę się, że Klimko-Dobrzeniecki opowiedział mi tę historię. Serdecznie polecam wielbicielom dobrej polskiej prozy, którzy poszukują w literaturze czegoś, co ich poruszy i na moment obezwładni. Będziecie gryźć knykcie i zaciskać zęby. Może będziecie płakać. Ale na pewno nie przejdziecie obok tej historii obojętnie, a ona wryje się Wam w pamięć na dobre. Być może nawet… otworzy Wam oczy?
Preparator, Hubert Klimko-Dobrzaniecki
Seria na F/aktach
Wydawnictwo Od deski do deski
Komentarze
Prześlij komentarz