Proces diabła, Adrian Bednarek
„Brzmiał groźnie, wyglądał groźnie, ale to z pewnością nie czyniło go seryjnym mordercą. Wiem, jak łagodnie mogą wyglądać prawdziwi mordercy. Widuję najgorszego z nich codziennie przed lustrem”
O Adrianie Bednarku było głośno w światku wydawniczo-blogerskim przy okazji wydania jego debiutanckiej powieści, „Pamiętnik diabła”. Nie tylko dlatego, że to był, tak generalnie, bardzo dobry debiut - oceniłam go zresztą bardzo pozytywnie. Powieść, wydana nakładem wydawnictwa NovaeRes, spotkała się z ambiwalentnym przyjęciem, bowiem pomimo treści, która była całkiem niezła, książka zawierała fatalne błędy korektorskie i redakcyjne. Ja zresztą miałam podobne odczucia po „Pamiętniku diabła” – fabuła książki mi się spodobała, ale trudno było rozkoszować się tą mroczną historią, gdy na niemal każdej stronie widniały błędy.
Bednarek zmądrzał i swoją kolejną powieść, nomen omen kontynuację „Pamiętnika diabła”, wydał w renomowanym i cenionym wydawnictwie Zysk. Tym razem redakcja i korekta są bez zarzutu, zatem można cieszyć się lekturą bez rozpraszania się literówkami i wołającymi o pomstę do nieba błędami ortograficznymi. Zwracam na to uwagę, gdyż uważam, że w książce nie ma prawa być błędów. Po prostu. Autor jest tylko człowiekiem, ale w procesie wydawniczym bierze udział cały zespół i błąd, który przepuści jedna osoba, powinien zostać wyłowiony i unieszkodliwiony przez kolejną. Koniec, kropka. Tyle tylko, że kiedy nie ma rozpraszacza w postaci błędu, czytelnik całkowicie skupia się na tekście. I widzi rzeczy, które być może by przeoczył, gdyby skupiał się na czymś innym… Paradoks, prawda? Ale to tak bywa. Usunięcie jednej, ogromnej awarii często uwidacznia drobne usterki. Poprawienie błędów stylistycznych, gramatycznych i ortograficznych sprawiło, że na jaw wylazły braki pisarskie. Historia, zamiast zyskać, znacznie na tym straciła, gdyż zabrakło odwracających uwagę od treści baboli. Przy całej mojej sympatii do tej historii nie mogę być pobłażliwa, gdyż tym razem nie można zwalić winy na leniwego korektora. To jest po prostu słabo napisana książka... albo książka, która nie zyskała mojego uznania. Co wcale nie jest znaczy, że może się nie podobać - wręcz przeciwnie. Poza tym ten wydawca nie bierze wszystkiego, jak leci, więc fakt, iż mnie książka nie zachwyciła, wynika tylko i wyłącznie z bardzo subiektywnych odczuć. A w tym wypadku trudno mówić o uczuciach jednoznacznie pozytywnych.
„Proces diabła” to kontynuacja opowieści o seryjnym mordercy, który lubuje się w zabijaniu kobiet. Pominę szczegóły skrótu fabularnego, bowiem cokolwiek bym nie powiedziała, w jakiś sposób może zaspoilerować „Pamiętnik diabła”, ale wydaje mi się, że znajomość debiutu autora nie jest niezbędna do poznania i pełnego zrozumienia drugiego tomu „przygód” Rzeźnika Niewiniątek. Ale sądzę, że choć nie niezbędna, to przydatna. Mi zdecydowanie ułatwiła lekturę.
Podobnie jak poprzednia książka autora, „Proces diabła” napisany jest w pierwszej osobie, zatem mamy wgląd w umysł psychopatycznego mordercy, z którego perspektywy poznajemy fabułę. Bardzo odważny krok dla pisarza, zwłaszcza w powieści takiego kalibru i takiej mocy psychologicznej. Wspominałam o tym zresztą we wpisie na temat "Pamiętnika...". Jo Nesbo, tuż po napisaniu swojej pierwszej powieści w tym typie narracji, zdradził w wywiadzie, że było to dla niego niezwykle trudne. Wierzę mu. Łatwo bowiem popaść w przesadę czy śmieszność, a znacznie trudniej wykreować wiarygodną postać bazując tylko i wyłącznie na emocjach i doświadczeniu tejże postaci. Narrator nie jest obiektywny, jest zapatrzony w siebie, maniakalnie wręcz zafascynowany własną osobą. Próżny. I pazerny. Niezbyt sympatyczny, jeśli mam być szczera. Wyrafinowany i podły. A przy tym inteligentny. Młody prawnik z aspiracjami dostaje swoje życiowe zlecenie – ma obronić mężczyznę, którego uważa się za Rozpruwacza z Krakowa, seryjnego mordercę prostytutek. Pomijając fakt, że to takie cliche, bo motyw Kuby Rozpruwacza wraca do literatury jak bumerang i już przestaje być ikoną popkultury, a przeistacza się powoli w banał, to jednak miewa potencjał. Miewa. Ale tutaj bynajmniej nie został wykorzystany. No, dobra – ponoć wszystkie opowieści już zostały wymyślone i każda jedna fabuła jest wariacją historii, która milion razy już została opisana. To w takim razie co sprawia, że jedne powieści są fantastyczne, a inne nie? Pióro autora. To ono decyduje o tym, czy czytelnik, czytając po raz setny o tym, kto zabił, obgryza z nerwów paznokcie czy tłumi ziewnięcie. Skupienie się na aspekcie procesu sądowego przydało szczyptę oryginalności temu konkretnemu motywowi, ale w ogólnym rozrachunku nie ma tu fajerwerków. Książka przypomina rozmachem i drobiazgowością opisu opowieści prawnicze, znane nam dość dobrze dzięki choćby Grishamowi. W przypadku książki Bednarka sposób napisania powieści nie nadrabia schematycznej fabuły. Brak tutaj polotu, lekkości pióra. Każde zdanie jest jakby pisane z wysiłkiem. Być może taki był zamysł autora, ale mnie taka konstrukcja i styl zmęczyły.
Krótkie, urywane, proste zdania i niewiarygodne, wręcz irytujące przemyślenia głównego bohatera oraz totalnie nierealny świat przedstawiony (piękne kobiety, piękne samochody, piękne mieszkania, kokaina spadająca z nieba) przywodzą na myśl niedojrzałe, infantylne historyjki pozbawionych pokory nastolatków. Z całym szacunkiem dla autora, ale „Procesem diabła” nie wynagrodził czytelnikowi delikatnego niesmaku, jaki pozostał po koszmarnie zredagowanym „Pamiętniku diabła”. Przebrnięcie przez książkę było dla mnie niezwykle trudne. Styl – toporny i nieoszlifowany – momentami miał za zadanie zapoznać czytelnika z poronionym umysłem makabrycznego mordercy, ale zamiast tego irytował. Znam tylko jedną książkę, której taki styl przysłużył i przez którą się bardzo wymęczyłam, ale ta męka była jednocześnie (paradoksalnie) największą zaletą książki – był to „American Psycho” Ellisa. I wystarczy. W tej tematyce brakuje powiewu świeżości. „Proces diabła” go nie zapewnia, wręcz przeciwnie.
Reasumując, bardzo cieszyłam się na tę książkę, gdyż uważałam, że autorowi należy się druga szansa. Schrzanienie wydania przez wydawcę sprawiło, że Bednarek z pewnością miał znacznie trudniejsze zadanie i wyżej postawioną poprzeczkę. Niestety, mnie nie przekonał. Pomysły ma niezłe, wyobraźnię – przerażającą. Przejrzawszy recenzje na innych blogach widzę, że książka się podoba - to okej, że mamy różne gusta, to dobrze świadczy o czytelnictwie. Może dla czytelników mniej zaawansowanych w tematyce psychothrillera książka Adriana Bednarka będzie objawieniem? Sądzę jednak, że pierwsza część - pomimo wszystko - była świetna. Lepsza. Ja osobiście jestem rozczarowana i odkładam książkę na półkę z uczuciem zawodu, ale podejrzewam, że przeczytam kolejne powieści autora. Z przekory i ciekawości, tak po prostu. I z nadzieją, że powtórzy sukces debiutu.
„Proces diabła”
Adrian Bednarek
Zysk i s-ka 2015
Komentarze
Prześlij komentarz