Czarna samica kruka, Dariusz Pawłowski
„W tej jednej potwornej chwili koszmarny strach ukazał mu krawędź rzeczywistości – (…) uświadomił sobie, że to już koniec jego drogi. Zimna, bezlitosna groza miażdżyła jego ciało w wilgotnym uścisku, szpony strachu rozrywały jego umysł na kawałki. Przed sobą widział ohydny łeb zakończony potężnym, zakrzywionym dziobem, który to zbliżał się, to znów oddalał od jego twarzy. Ślepia, w których nie odnalazł śladów życia, wpatrywały się w niego z beznamiętną nienawiścią”
Czasami zastanawiam się, jakie to uczucie mieć świadomość, że książkę,
którą pisałeś w pocie czoła, męczarniach i katuszach – bo każdy pisarz powie,
że pisanie książki to taki mentalny poród (tym bardziej bolesny, że długotrwały)
– dało się przeczytać w ciągu kilku
godzin? Za jednym zamachem? Czy to powód do dumy, czy raczej… poczucia
niesprawiedliwości? W końcu autor męczył się przez (dajmy na to) rok, a czytelnik
wziął i przeczytał raz-dwa? Cieszyć się czy wkurzać?
Tak też się ma
sprawa z „Czarną samicą kruka”. Tym gorzej, bo książka czekała na lekturę już
ho-ho, od czasu premiery niemal, a przeczytanie jej zajęło mi tyle, co kierowcy
autobusu relacji Rzeszów-Białystok przejechać z Niska do Bielska. I to właśnie
przez tę książkę ta ponad siedmiogodzinna podróż minęła mi tak prędko…
Pióro Dariusza Pawłowskiego poznałam przy okazji lektury jego debiutu, „Arcanus arctica”. Tamta opowieść o tajemniczym morderstwie w hermetycznym środowisku
eksploratorów bieguna północnego podobała mi się ogromnie, zatem nie dziwi nic,
że bez zastanowienia sięgnęłam po kolejny tytuł obiecującego pisarza. No i…
wsiąkłam. Siedem godzin zleciało, jak to mówią, jak z bicza trzasnął. I już,
szlus, po książce. Czy Dariusz Pawłowski byłby zadowolony z faktu, że tyle to
trwało? Choć jednocześnie trwało to tak długo…?
Wiecie, czytanie książki jest jak randkowanie. Zaczyna się od
przelotnych, łakomych spojrzeń – książka się podoba, ma atrakcyjną okładkę,
jest zgrabna i ponętna, ma szeleszczące kartki i ładnie pachnie. Inni mówią o
niej same dobre rzeczy i zbiera świetne opinie, sama o sobie też ma niezgorsze
zdanie (lubimy przecież pewne siebie książki). No to się tak czaimy, czaimy, aż
wreszcie cap!, udaje się książkę zdobyć, jest nasza, możemy dotykać każdą z jej
stronic po kolei, raz po raz, wąchać ją, przeglądać… (fetyszyści i dewianci
mogą już przestać czytać).
To są wciąż
jeszcze początkowe etapy, ale już jest fajnie. Etap pobudzania napięcia, tworzenia
iluzji, stopniowania pożądania… U mnie ten etap trwał najdłużej. I ponoć takie związki
są najlepsze… Bo potem przychodzi moment kulminacyjny. Ten wyczekany.
Wymarzony. Wreszcie dochodzi do „tego”.
Do lektury.
I to jest ten
moment krytyczny. Decydujący. Bo albo nam wyjdzie, albo nie. I dopiero po tym
momencie będzie wiadomo, czy w ogóle warto było czekać, czy opłaciły się te
toki, te tańce, te spojrzenia i pąsy. Jeśli na maksa zaiskrzy, to już tak
zostanie. Jeśli nie, to… cóż. Rozczarowanie bywa gorzkie.
Tak tańczyłam z ‘Czarną samicą kruka’, tak spoglądałam, tak się czaiłam. I
moment kulminacji – lektura – minął tak szybko, tak nieproporcjonalnie do etapu
pierwszego, że… sama nie wiem, co mam o tym myśleć. Czasami wydawało mi się, że
tak długie oczekiwanie wręcz wymaga pełnego zadowolenia, że przecież musi
okazać się warte zachodu. A czasami przełykałam drobniutkie kawałeczki
rozczarowania. Tak chyba jest w każdym związku. Nie zawsze bowiem oczekiwania
spotykają się z rzeczywistością, prawda? Dojrzałość jednak polega na tym, by
umieć wyłuskać to, co dobre, i zminimalizować drobne niesmaki, które w gruncie
rzeczy są błahostkami. I to niniejszym czynię, bo po etapie kulminacyjnym
przychodzi czas na podsumowanie i wyciągnięcie wniosków – a jak lepiej opisać
swój związek z książką, niż tak…?
Plusów jest dużo. Przede wszystkim mamy tu ciekawe połączenie aż nadto
realnej fabuły kryminalnej z totalnie odrealnioną grozą – zabieg szalenie
niebezpieczny, wręcz brawurowy, gdyż łatwo otrzeć się o śmieszność i przesadę,
łatwo też wzbudzić u czytelnika pobłażliwość, a to chyba gorsze, niż brak zaskoczenia
(aczkolwiek można polemizować, gdyż w zasadzie kryminał opiera się przede
wszystkim na odwiecznym pytaniu „kto zabił”). Pawłowskiemu udało się to dzięki tasowaniu
przyziemnym śledztwem i podniebnymi wtrąceniami o mistycznej, skrzydlatej
istocie z tytułu książki (choć ostatecznie tych drugich było odrobinkę zbyt
wiele, metafizyczne kwestie przy takich fabułach powinny być jedynie przyprawą,
a nie dodatkiem do głównego dania; to subtelna, ale istotna różnica). Mimo to
język szalenie mi się podobał, niektóre fragmenty to aż ociekały cudownością i,
po prostu, zgrywały się idealnie. Proza Pawłowskiego jest rytmiczna, odważna i
pikantna:
„Rozpostarłszy szeroko skrzydła, czarna samica kruka wzbiła się do lotu ku mrocznemu niebu. Szybując na chłodnych prądach powietrza, zataczała coraz to szersze kręgu w poszukiwaniu pożywienia. Jej bystre oczy wypatrzyły leżącą nieruchomo mysz. Samica, ogłaszając swój tryumf głośnym piskiem, złożyła ogon i w klin i zaczęła szybko pikować w dół. Chwyciła mocnymi szponami zdechłego gryzonia i pofrunęła na gałąź najbliższego drzewa. Wbiła w jego ciało ostro zakończony potężny dziób, natychmiast rozrywając truchło na strzępy i łapczywie połykając wielkie kawały spływającego krwią i pełnego sierści mięsa”
Dla kontrastu czy może wzmocnienia wrażenia, jakie miały wywrzeć na
czytelniku niemal poetyckie fragmenty, Pawłowski tworzy dziwaczny miszmasz emocjonalno-stylistyczny.
Z jednej strony mamy subtelne opisy obserwacji kruka i trafne, życiowe
spostrzeżenia i, niekiedy, wręcz filozoficzne rozprawy, zaś z drugiej sugestywne
gore i obrazowe opisy fizjologii, zwłok i mordu. Kontrast jest wyraźny i ma to swój
urok, choć podejrzewam, że nie każdemu to się może spodobać.
Ów kontrast pogłębia jeszcze jedna rzecz i jest nią… humor. Czasami aż smolisty, ale świetnie komponujący się z wykreowanymi postaciami. Wątek śledztwa i sposób ukazania postaci – policjantów – przypomniał mi kryminały Pawła Pollaka. Fabularnie podobne, wywodzące się z konceptu powieści detektywistyczno-policyjnej, na domiar dobrego – z naszego polskiego podwórka. Choć momentami dialogi kuleją i wydają się nie tyle niewiarygodnie brzmiące, co po prostu przestarzałe (co z kolei przywodzi na myśl stylistykę klasyków gatunku), bo mało potoczne, zbyt rozbudowane i zbyt, że tak to ujmę, staranne. Wszak dialog powinien być dynamiczny i nie całkiem dosłowny, a Pawłowski tworzy dialogi bez polotu, tak, jakby pisał opowiadanie na lekcji polskiego. Szkolny styl bywa też komiczny, ale tutaj istotną rolę grają elementy humorystyczne, których, jak wspomniałam wyżej, jest sporo. Generalnie rzecz biorąc estetyka dialogu Pawłowskiego stanowi coś w rodzaju pieprzyka, znaku szczególnego, charakterystycznej dla prozy autora cechy. Ostatecznie przyjęcie specyfiki stylu staje się kwestią przyzwyczajenia, więc może tak miało być i to w ogóle tylko moje widzimisię i czepialstwo.
Wszystkie te elementy – poetyckie, wręcz gotyckie wtrącenia,
detektywistyczny wątek główny, makabryczne opisy i schematyczna fabuła tworzą w
efekcie miszmasz, który pomimo drobnym niedociągnięciom stanowi ciekawą
rozrywkę. I w takim kontekście nawet pojedyncze błędy ortograficzne (!) czy gramatyczne
oraz literówki stają się łatwiejsze do strawienia, acz nie mogę powiedzieć, że
tak całkiem wybaczam Oficynce te niedociągnięcia. Pomimo wad redakcyjnych „Czarna
samica kruka” sprawiła mi przyjemność i choć związek ten rozkręcał się długo, a
jego kulminacja trwała ledwie mgnienie oka – to wspomnienie pozostanie ciepłe.
Nie wiem, na jak długo – takie książki mają tendencję do umykania z pamięci –
mam jednak pewność, że po kolejne książki Pawłowskiego sięgnę z ochotą. Życzyłabym
sobie, by autor pokusił się o powieść grozy, bowiem wstawki horroru wyszły mu
wyjątkowo dobrze i klimatycznie, a jego gore zbliża się intensywnością do Jacka
Ketchuma, więc… jest na co liczyć. Porównując zresztą tę książkę do debiutu widać postęp - autor uczy się na błędach, wyciąga wnioski i się rozwija, co stanowi jego najbardziej obiecującą cechę i świetną wróżbę na przyszłość. I chyba o to chodzi w każdym związku z
literaturą. By wiedzieć, że jest na co czekać.
I tylko takich związków Wam
życzę.
"Czarna samica kruka"
Dariusz Pawłowski
Wyd. Oficynka 2015
Komentarze
Prześlij komentarz