Hardboiled
"Chaos to największy sprzymierzeniec straceńców" (J.W.)
"Hardboiled" to czwarta pozycja wydawnictwa Gmork, zamykająca rok 2015 w zaiste wyśmienitym stylu. Cztery opowiadania-nowele oparte na specyficznej konwencji noir, wzbogaconej o elementy fantastyczne, cyberpunkowe i oniryczne, to prawdziwy rarytas dla uważnych czytelników.
Ale najsampierw pozwolę sobie wprowadzić Was w temat...
Hardboiled to nazwa podgatunku kryminalnego rodem z USA lat '40-'50. Czołowi twórcy nurtu, tzw. wielka trójka - Dashiell Hammett, Raymond Chandler i Ross Macdonald, zapoczątkowali coś, co wymyka się ramom konwencjonalnego crime story, a co swoją oryginalnością i niezwykłą elastycznością fabularno-stylistyczną zainspirowało całe tabuny autorów. Są pewne elementy wspólne, które sprawiają, że sięgając po ten gatunek wiadomo, czego się spodziewać - a znajdzie się tu zawsze cyniczny, zniszczony życiem pesymista w roli głównej, bezradnie obserwujący światek bezprawia i przemocy, która eskaluje w miarę postępu fabuły. To są mroczne historie, pozbawione optymizmu i hamulców moralnych; świat jest jednowymiarowy, a płaszczyzna emocjonalna wyziera jedynie z wewnętrznych rozważań narratora. A jednak, kto nie miał nigdy do czynienia z hardboiled, po lekturze wstępu do książki autorstwa Mariusza Czubaja będzie mógł śmiało podchodzić do tych czterech opowieści. Wstęp zdradza bowiem ogromną wiedzę źródłową i merytoryczną Czubaja i, tym samym, dowodzi świetnemu przygotowaniu do wykonywanego zawodu. Zabrakło mi tu jednak kilku słów więcej o literaturze hardboiled czy nawet (nie bądźmy tacy pazerni) samego noir w Polsce - ale może po prostu nie ma w tej materii zbyt wiele do powiedzenia, a chłopcy z "Hardboiled" właśnie rozpoczęli nowy-stary nurt w polskim kryminale? W końcu lepiej późno, niż wcale... I choć hardboiled zdecydowanie kojarzy się ze Stanami Zjednoczonymi (a mi, tak ściślej mówiąc, najbardziej z Los Angeles), to na naszym podwórku też może sobie świetnie radzić. Niezależnie od tego, czy ta antologia jest pionierskim przedsięwzięciem, które zaowocuje tzw. efektem kuli śniegu i za moment nasz rynek zaleje się oblanymi gęstą juchą pulpowymi wariacjami, czy jest to jedynie hołd ku czci pewnej specyficznej gałęzi (czy wręcz gałązce) literatury in general, to nie powinno się obok niej przechodzić obojętnie. To męska, mocna i makabryczna rozrywka (aliteracja zamierzona!).
Już pierwsze opowiadanie przypomina uderzenie obuchem, bowiem Juliusz Wojciechowicz nigdy nie patyczkuje się ze swoimi czytelnikami. Nie od dziś jestem fanką Juliusza i bardzo lubię jego wysmakowane, starannie dobrane słownictwo i charakterystyczną literacką manierę. Treść sprawia wrażenie spisanej naprędce, bez refleksji, z lekkością, ale nie da się nie zauważyć niemal aptecznego wyważenia i skwapliwie przemyślanego scenariusza. Genialna atmosfera ciężkiego, lepkiego noir obłapia czytelnika jak ciemność na pustkowiu podczas bezgwiezdnej nocy, wpełzając w każdy zakamarek, wywołując lęk i dezorientację. Czytając, słyszałam głos Amerykanina ze starych filmów gangsterskich, a i to cecha charakterystyczna Julkowej prozy - narracja jest tak sugestywna, że czujemy się, jakbyśmy ją słyszeli, nie czytali. Trudno to wrażenie opisać, ale jest niesamowicie silne i wzmaga przyjemność lektury, pomimo jej ciężkiego klimatu i mrocznego przesłania. "Lana" to mroczna antyutopia, przywodząca na myśl jeden z moich ulubionych filmów ("Franklyn") i książkę Marcina Wolskiego ("Sodoma"). Miasto widmo gra tutaj rolę najważniejszą, niczym Gotham City, i jest podobnie mroczne, jak Londyn przed wiekami; parafrazując autora, "mrok jest tu tak gęsty, że można by się o niego oprzeć" (s. 32). Przypomina ono układ krwionośny nałogowego palacza u schyłku życia, z arteriami pełnymi smoliny, śmierdzących zakamarków i ciasnych, zwężonych uliczek. To opowieść o czarno-białej nierzeczywistości, w której występuje dobro i zło, i nie ma niczego pomiędzy. Nie ma też sentymentów, kodeksów honorowych czy norm obyczajowych, są za to twarde reguły gry - albo się dostosujesz, albo giń.
Kolejne opowiadanie stanowi spory kontrast z poprzednim, jest tu bowiem znacznie prostsza fabuła, lekkostrawna i dająca intelektowi odetchnąć. Robert Ziębiński stworzył opowieść bardzo wzorcową, klasyczną, z zaskakującą puentą, czerpiącą z nieskończonego ogromu możliwości spoza tego świata. Co bynajmniej nie jest wadą, choć schematyczność tej opowieści i jej kuriozalne zakończenie nie działają na jej korzyść. To dość nieskomplikowana historia prywatnego detektywa w typie Marlowe'a, do którego uśmiecha się szczęście - mężczyzna wreszcie dostaje do rozwiązania Wielką Sprawę, a ponadto klient - jak u Chandlera - przybiera postać ponętnej femme fatale. Pojawia się tu także postać seryjnej morderczyni, zagadka kryminalna, morze alkoholu i lekko fantastyczna intryga, zatem wszystko to, co w pulpowej historii być powinno. To opowiadanie sprawdza się jako przerywnik pomiędzy gęstym klimatem "Lany" i zdecydowanie oniryczną "Ambisentencją" Marka Zychli.
Marek Zychla jest znany ze swojej groteskowości i specyficznego stylu. Jego historia jest poprzetykana błyskotliwymi powiedzonkami, które ubarwiają mroczną i niezrozumiałą opowieść czerpiącą z pokaźnego wora urban fantasy. Narratorem jest tu zarówno kobieta, jak i mężczyzna, ale w świecie wykreowanym przez Zychlę nie ma w tym nic dziwnego. Ta opowieść jest najbardziej pokręcona, ale jednocześnie jest to historia, którą po prostu trzeba przeczytać ponownie po poznaniu wyjaśnienia. Na koniec trudno się nie uśmiechnąć z uczuciem, że autor nas przechytrzył, ale przecież najprostsze rozwiązania zwykle są najlepsze i mamy tego dowód, choć podejrzewam, że większość czytelników może podchodzić do tego ambiwalentnie... Abstrahując od sprytnego tytułu (i moich nieudolnych prób wprowadzenia inteligentnego humoru w ten tekst), ta opowieść jest po prostu udana warsztatowo. Trudno tu zresztą mieć jednoznaczną opinię, gdyż ogólnie rzecz biorąc postaci hardboiled to antybohaterowie, a tutaj jest ich aż dwóch i to w jednym ciele. Noir spotyka się z mroczną antyutopią z pogranicza fantasy i science fiction, zaś oblana onirycznym sosem stanowi ciekawą, literacką gierkę. Podoba mi się głównie dlatego, że silnie przebijają tutaj cechy "zychlowe", a kto przeczytał cokolwiek pióra autora (lub chociaż śledzi jego fanpage), zdecydowanie odnajdzie jego znaki szczególne i w tej historii.
Zbiór kończy opowieść Kornela Mikołajczyka, opowieść najdłuższa i najdelikatniejsza. Udowadnia, że są różne odcienie nurtu powieści kryminalnej noir, choć nie nazwałabym tej historii wybitną. Brak tutaj czegoś, co wyrwie tę historię z posad przeciętności, aczkolwiek zarówno fabularnie, jak i stylistycznie zdecydowanie się wyróżnia spośród pozostałych czterech opowieści. Przypomina mi to moment odpoczynku po intensywnych ćwiczeniach fizycznych, chwilę odprężenia, kiedy pozwalamy sercu zwolnić do normalnego trybu i uspokajamy oddech po długiej przebieżce. Jest tu znacznie spokojniej, jucha nie spływa po stronicach, brak tu też brutalnej, nieumotywowanej przemocy. Przywodzi na myśl klasyków gatunku, niespieszna akcja wespół z motywem przyszłości (czas akcji opowieści to XXII wiek!) stanowią ciekawy miszmasz. To zupełnie tak, jak Marty McFly na Dzikim Zachodzie... Siłą opowieści jest kontrast, który niekoniecznie może przypaść do gustu po trzech przepełnionych sensacją historiach. Wydaje mi się również, że chociaż "Chińska podróbka" zdecydowanie pasuje do literatury neo-noir, tak stricte do hardboiled - niekoniecznie. Aczkolwiek Walter Mosley też pisał spokojnie, a zaliczany jest do przedstawicieli nurtu... Cóż, nie mnie to oceniać, gdyż specjalistką od hardboiled nie jestem, ale - ostatecznie - jestem bardzo zadowolona z lektury. A to chyba o to chodzi, prawda?
Hardboiled
Juliusz Wojciechowicz, Robert Ziębiński, Marek Zychla, Kornel Mikołajczyk
wstęp Mariusz Czubaj
Wydawnictwo Gmork 2015
Komentarze
Prześlij komentarz