Gdy ucichnie muzyka, Mick Wall
„Nie byli pierwszą grupą, która z rocka uczyniła sztukę, lecz mieli się stać najbardziej autentycznym i popularnym przedstawicielem tego nurtu w muzyce popularnej”
John
Densmore. Robby Krieger. Ray Manzarek. Jim Morrison. The Doors. Kiedy
miałam szesnaście lat, przechodziłam fazę na “Doorsów”. Nastoletnie zauroczenie
dziećmi-kwiatami, godziny spędzone na słuchaniu „People are strange”,
niekończące się dyskusje na temat wyższości lat ’60 nad ’90. Wraz z kilkoma
przyjaciółkami, w oparach dymu, zachwycałyśmy się tą muzyką, a Jim Morrison (choć
wolałyśmy fizys Vala Kilmera z kultowego filmu Olivera Stone’a z 1991 r.) stał
się dla nas bożyszczem i mężczyzną idealnym. Pomimo tego, że został znaleziony
martwy w wannie po przedawkowaniu heroiny. Nieważne.
Był boski i symbolizował epokę, która nam wówczas wydawała się edenem. Fascynacja
nie trwała długo, bowiem później przyszedł czas na całą plejadę muzyki rockowej, ale była intensywna. I jej szczątki pozostały ze mną do
dzisiaj.
W środku książki jest bogata wkładka ze zdjęciami |
Etos muzyka rockowego można
podsumować krótko – żyj krótko, ćpaj dużo, korzystaj z uroków życia,
przekraczaj granice percepcji, twórz, twórz, twórz. Break on through to the other side. No, i umrzyj młodo. Koniecznie.
Bez tego wszystko na nic.
Dzisiaj, kiedy od śmierci Jima
Morrisona, ikony muzyki rockowej i popkultury, minęło prawie pół wieku (zmarł w
1971 r.), magia Doorsów wciąż się tli. I to nie tylko za sprawą ponadczasowego
hitu „Light my fire”, ale także dzięki nieustającemu zainteresowaniu fanów
historią zespołu. Pojawiają się co rusz kolejne biografie, przeróbki, nawiązania
w filmach; zespół, choć nie istnieje od niemal jednego pokolenia, wciąż jest na
fali. Eksploatacja wizerunku całej kapeli oraz – a może przede wszystkim – jej nieodżałowanego
lidera nie ustaje, a i trzeba przyznać, że pomimo mnogości różnego rodzaju
muzyki tak łatwo dostępnej, pojawiają się wciąż kolejne generacje fanów,
zachwyconych sztandarowymi kawałkami dawno nieistniejącej grupy hipisów, jak „The
end”, „Riders on the storm”, "Hello, I love you" czy „Love her madly”. Nic dziwnego, że i Mick Wall,
słynny biograf muzyczny, wziął na warsztat i tę legendarną grupę (napisał m.in.
biografię AC/DC, Led Zeppelin, Guns’n’Roses, Metalliki i Iron Maiden). Gość zna
się na rzeczy i potrafi w przystępny i, co najważniejsze, zajmujący sposób
gawędzić o ludziach nam w zasadzie zupełnie nieznanych. Biografie mają bowiem
tę wadę, że czasami bywają nudnawe – bo czasami samo życie bywa nudnawe – ale z
drugiej strony bywa i tak, że rzeczywistość przerasta fikcję i nawet prozaiczne
aspekty życia stają się niesamowite. Tak jest i tutaj. Można powiedzieć, że The
Doors nie udźwignęło brzemienia popularności, że Morrisonowi uderzyła woda
sodowa do głowy, że spektakularny sukces okazał się brzemienny w skutkach dla
muzyków. Niemniej różnorakie tragedie wyściełają drogi do sławy i, być może, są
wpisane w etos. Tych kilka lat istnienia The Doors, opisane na ponad 450
stronach, to jednak smakowity kąsek nie tylko dla fana muzyki, ale dla każdego
wielbiciela literatury faktu.
Przepełnione anegdotami, wspominkami i relacjami
kompendium wiedzy na temat zespołu bazuje na twardych faktach i wydarzeniach,
choć nie brak tu ploteczek i domniemywań. Mało kto wie, że Jim Morrison był
pierwszym artystą, którego aresztowano na scenie; że podejrzewano go o
zaaranżowanie własnej śmierci; że sama śmierć Jima wyglądała zupełnie inaczej,
niż uważa świat… Nie bez powodu przytaczam przykłady ciekawostek związanych z
Morrisonem, bowiem w głównej mierze to jemu poświęcono tę biografię. Szkoda, bo
życie tych, którzy siłą rzeczy pozostają w cieniu mistrza, wokalisty, ikony,
bywa równie ciekawe, choć z uwagi na „niższą” rangę w skali popularności i
rozpoznawalności zwykle są pomijani przy analizach. Nie można jednak odmówić
Morrisonowi ciekawego i zajmującego życia. Mogę wręcz pokusić się o
stwierdzenie, że cały zespół kręcił się niczym Ziemia wokół Słońca, przy czym
Słońcem był Morrison. I, podobnie jak by to się stało w przypadku zgaśnięcia naszej
największej gwiazdy, gdy zgasł Morrison – zespół się rozpadł. The Doors nie
istniało bez Morrisona, ale czy Morrison także nie istniał bez The Doors?… To
twór tak skoncentrowany i spojony, że może mieć tylko taką historię. Bogatą i
szumną, skandaliczną i pełną agresji, pijaństwa, dramatyzmu i braku
poszanowania granic – jak każda historia „szanującego się” gwiazdora rock’n’rolla.
W końcu już ustaliliśmy, że etos ikony popkultury wymaga tragizmu…
Sentyment? Ckliwość? Piętnaście
lat później wciąż jestem zauroczona muzyką The Doors. Niezmiennie mnie dołują,
zasmucają, wpędzają w melancholię – a najlepiej się ich słucha w wietrzną,
deszczową noc. Niemniej ogromnie się cieszę, że miałam przyjemność przyjrzeć
się im bliżej dzięki Mickowi Wallowi. To nie tylko opowieść muzyczna, ale również
obyczajowa, nawet romantyczna – poświęcono ukochanej Jima sporo miejsca, jak i
ona zajmowała kluczową rolę w jego życiu – a przede wszystkim kompleksowa i
rozbudowana. Opowiedziała mi historie, o których już czytałam, a także dowiedziałam
się sporo nowego, natomiast dodatkowe i nowe ploteczki czy małe skandaliki „zawsze
na propsie”, jak mawia współczesna młodzież. Młodzież, która mimo przemiany
pokoleń wciąż słucha Doorsów… Oto efekt spektakularnego sukcesu. Naprawdę nie
ma znowu zbyt wielu artystów, którzy mogliby się pochwalić takim triumfem,
nawet jeśli był okupiony tragedią i skandalem… Taka cena fejmu, prawda? Serdecznie i gorąco polecam.
"Gdy ucichnie muzyka"
Biografia The Doors
Mick Wall
Wydawnictwo InRock 2016
Komentarze
Prześlij komentarz