Zimne ognie, Simon Beckett
„Szła wolnym krokiem pochłonięta myślami o katastrofie, której cudem uniknęła. Jeżeli postanowi urodzić dziecko, mówiła sobie w duchu, to na pewno z lepszym ojcem, nawet jeśli będzie nieobecny. Może i dawcy nasienia są anonimowi, ale zamierzała dopilnować, żeby nie trafić na kolejnego Paula. Jeden taki błąd wystarczy. Tym razem będzie ostrożniejsza”
Od
razu na samym wstępie ostrzegam: jeśli myślicie, że nazwisko Simon Beckett
gwarantuje makabryczny kryminał na wzór genialnej serii zapoczątkowanej
thrillerem „Chemia śmierci”, to się mylicie. Autor postanowił pokazać się z
nieco innej strony i, choć jego najnowsza powieść wciąż plasuje się w okolicach
dreszczowca, to jednak znacznie bliżej jej do dramatu obyczajowego z elementami
thrillera. Spuścizną cyklu kryminalnego jest lekkie pióro autora, dynamika
opowieści, lekkostrawny styl i wciągająca narracja. Nowością jest fakt, że tym
razem książkę z przyjemnością przeczyta każda gospodyni domowa, potrafiąca docenić rozbudowaną historię obyczajową okraszoną delikatnym dreszczykiem emocji. „Zimne ognie” to bowiem thriller kobiecy, poświęcony kobiecym
sprawom opisywanych z kobiecej perspektywy.
Przywiódł mi na myśl popularne powieści quasi edukacyjne przestrzegające przed stalkerami,
uświadamiające problemy współczesnych kobiet, opisujące tragiczne, acz autentyczne
zdarzenia i konflikty społeczne. Nie jest to bynajmniej wada, gdyż pod naporem licznych makabrycznych
i szokujących sugestywnością opisu kryminałów taka lżejsza, zakończona z przytupem
opowiastka bywa odświeżająca, ale z racji, iż nazwisko autora kojarzyć się może
z mocną akcją, chcę Was przestrzec z góry. Przestrzec, ale nie zniechęcić.
Kate Powell to dość stereotypowa bizneswoman. Odnosi pierwsze sukcesy w trudnej branży PR, ma
nowoczesne mieszkanie, i wreszcie może pozwolić sobie na jazdy taksówkami z
pracy do domu w Londynie. High life. Ale jak to zwykle w życiu bywa, czegoś jej
brakuje do pełni szczęścia. Dziewczyna jest koło 30, a na horyzoncie nie widać żadnego godnego uwagi potencjalnego tatusia dla upragnionego potomstwa. Kate
postanawia zatem dokonać sztucznego zapłodnienia. Nie zgadza się jednak na
system oferowany przez klinikę, w której inseminacji dokonuje się całkowicie
anonimowo; Kate chce wiedzieć, kim jest biologiczny ojciec dziecka. Postanawia
znaleźć go na własną rękę…
„Zimne ognie” to książka
teoretycznie stworzona dla wielbicieli Camili Lackberg, Sophie Hannah czy Lizy Marklund,
ale z uwagi na fakt, że jest napisana przez mężczyznę, brak jej swoistej
cukierkowatości. Nie zrozumcie mnie źle, nie mam nic przeciwko twórczości
kobiet (wystarczy wymienić Mo Hayder za przykład mocnej babki, której twórczość uwielbiam),
ale nie przepadam za pewnym nurtem w prozie kryminalnej kobiet. Chodzi
o kryminały romantyczne, w których 90% akcji zajmują relacje damsko-męskie
głównych postaci i rozterki egzystencjalne bohaterek, zaś pozostałe 10% to
niewiarygodne, poprowadzone po łebkach śledztwa i przewidywalne, trywialne
zakończenia. Nie lubię babskich kryminałów, w których wątek kryminalny to tylko
pretekst do snucia banalnej historyjki miłosnej, i kto czyta mój blog ten o tym
wie. Tym bardziej znamienny jest fakt, że książka Becketta, gdyby ją postawić w
szranki z ckliwymi, babskimi historyjkami, zwyciężyłaby w każdym z pojedynków.
Ma bowiem to, co trzeba obyczajówce z elementem thrillera, i – na szczęście –
nic więcej.
Można powiedzieć, że Beckett stworzył w
„Zimnych ogniach” portret kobiety XXI wieku. Ambitna, racjonalna, odkładająca
macierzyństwo na tzw. później i skupiająca się w głównej mierze na karierze i
dobrobycie. Kate jest dokładnie taka. Po nieudanym związku, którego gorzkie
aspekty wciąż odbijają jej się czkawką, kobieta boi się zaangażowania. A jednak
stabilizacja finansowa, przychodząca wraz z wygraniem prominentnego przetargu,
skłania ją do przewartościowania swojego życia. Postanowienie o urodzeniu
dziecka to naturalna konsekwencja sukcesu, a fakt, że Kate nie chce faceta,
jest w jej sytuacji zrozumiała. Beckett stworzył wiarygodną postać, z którą
mogłam się utożsamić. Dzięki temu thriller, który jest thrillerem jedynie w
końcowej części, wciągnął mnie bez reszty. Dramatyczne wydarzenia stające się
udziałem Kate to psychologiczny shake, będący nie tylko trzymającą w napięciu
konsekwencją nierozważności i pecha bohaterki, ale również błyskotliwa
obserwacja współczesnej rzeczywistości. Sądzę, że wiele osób mogłoby się
odnaleźć w świecie Powell.
„Zimne ognie” to książka nieco
wyróżniająca się spośród tych, które zwykle czytam. Opisuje dramat kobiety,
która dokonała słusznego wyboru, ale źle trafiła z jego realizacją. Jej perypetiom daleko do
banału romansu, choć pojawiają się elementy obyczajowe i romantyczne; ale spokojnie, nie
nabawicie się cukrzycy podczas lektury. Eskalacja napięcia prowadzi do
sensacyjnego finału, więc łaknący akcji powinni być ukontentowani - jak się można bowiem domyślić, Kate pada ofiarą psychologicznej gierki i ten wątek stanowi kwintesencję powieści psychologicznej. Choć
spodziewałam się czegoś zgoła innego, to jestem zadowolona z lektury. Jeśli szukacie
lektury łatwej, obyczajowej, z subtelnym akcentem kryminalnym i mocnym wątkiem
psychologicznym, to trafiliście w dziesiątkę.
Zimne ognie
Simon Beckett
Czarna Owca 2016
Komentarze
Prześlij komentarz