Seria [ze słownikiem]
W dzisiejszych czasach niemal każdy zna
angielski, a przynajmniej w stopniu komunikatywnym. Coś na zasadzie „Kali
zjeść, Kali ukraść krowa” – znajomość języka fluktuuje w społeczeństwie, jedni
znają go lepiej, inni mniej, jeszcze inni wcale, ale dość powiedzieć jedno: bez
angielskiego ani rusz. Za granicę chociażby.
Ja mogę
się pochwalić dosyć dobrą znajomością języka angielskiego i brakiem problemów w
nawiązywaniu kontaktów za granicą. Ale Szekspira to bym w oryginale nie
skumała! To zresztą było moją bolączką za młodu. Strasznie chciałam poznać
Szekspira w oryginale. Naprawdę. Wtedy moja nauczycielka, starsza pani profesor,
która „with” i „birthday” wymawiała odpowiednio „łys” i „bersdej” przyniosła mi
książkę. Powiedziała, że jeśli ją przeczytam i zrozumiem bez słownika, to
dostanę celujący na koniec roku. Był to… „Forrest Gump”. Króciutka książeczka,
niestety, do jej pełnego zrozumienia potrzebny mi był słownik.
Summa summarum Szekspira w oryginale
nigdy nawet nie tknęłam. Bo książki to ja lubię czytać ciągiem. Wczuć się, dać
zahipnotyzować, wejrzeć w fabułę jak przez okno. A jak to zrobić, kiedy co
kilka słów trzeba wertować słownik albo klikać słówka do google translate? Nie
dość, że wartkość akcji spada wówczas do zera, przyjemność z lektury do minus
pięć, a zrozumienie treści – do minus nieskończoność. W efekcie delikwent
(choćby ja) zniechęca się w try miga, odrzuca książkę, macha ręką i pozostaje
ignorantem w kwestii zagranicznej prozy w języku ojczystym autora. Bo do tego dochodzą
niuanse językowe, związki frazeologiczne, idiomy, powiedzonka, gry słowne… A
idź pan w cholerę, za dużo roboty. Skórka za wyprawkę.
A gdyby tak choć troszkę cały proces
ułatwić? Gdyby uprościć delikwentowi lekturę chociażby podając mu na tacy
słówka, których by musiał szukać? Czy to nie byłoby motywujące?
Z takiego założenia wyszło innowacyjne
Wydawnictwo [ze słownikiem]. Na warsztat wzięli jednak nie Szekspira (który by
pewnie większą część ludzkości z marszu przeraził), a coś, co tygryski lubią
najbardziej – między innymi klasyczną grozę! Czy to nie piękne, nie idealne,
wręcz nie stworzone dla mnie? No bo spójrzcie, jaki wybór – „Doktor Jeckyll i
Pan Hyde”, „Przygody Sherlocka Holmesa”, „Frankenstein”, „Drakula”…! Dla
wielbicieli sci-fi też coś się znajdzie. I dla dzieciaków. Wow. Powiem Wam:
wow.
Brzmi zbyt pięknie, aby było prawdziwe,
co? To opowiem Wam o tym, co jest w środku. Jeszcze przed tekstem właściwym
mamy podręczny słownik z listą najczęściej pojawiających się słówek w danym
dziele („Vocabulary of most common words in this book”).
Ta część, w zależności
od książki, ma od kilku do kilkudziesięciu stron. Sporo słówek jest bardzo
prostych i powszechnie znanych, dlatego warto przed rozpoczęciem właściwej
lektury przejrzeć sobie ten spis i ewentualnie pozaznaczać ołóweczkiem te,
których nie znamy.
Czas na danie główne. Treść dzieła
dzieli stronę z szerokim marginesem, na którym wypisane są słowa trudniejsze,
które można na danej stronie znaleźć. Żeby było jeszcze prościej, wyjaśnione na
marginesie słówka są wyróżnione w tekście pogrubieniem.
A interlinia jest na
tyle szeroka, że w razie wu można sobie coś nad tekstem napisać. Niesamowicie
ułatwia to pracę z tekstem i sprawia, że nawet najgorszy malkontent nie
znajdzie powodu do narzekania. Ma wszystko podane na tacy. Po stronie
czytelnika pozostaje tylko to, czy zechce rzucić sobie wyzwanie, czy też nie. Pocieszające
jest to, że przy takiej formule to wyzwanie jest znacznie prostsze.
Na koniec – nie mniej ważna – szata graficzna. Genialna.
Ujednolicona (rewelacyjnie wygląda na półce), stonowana, nieco przypominająca
zeszyt ćwiczeń. Bo w końcu ta książka ma być pomocą w nauce, czyż nie? Mamy
więc białe, śliskie miękkie okładki. Kolorystyka dostosowana do poszczególnych genre,
czyli brązowy dla „Mystery, thriller & suspence”, niebieski dla „Literature
& Fiction”, zielony dla „Children’s Books”, fioletowy dla „Science Fiction
& Fantasy” oraz różowy dla „Erotica” (w tym dziale na razie jeden tytuł – „Wenus
w futrze”). Papier nieco szorstki, dobrze się po nim pisze ołówkiem (tak, robię
to). Generalnie te książki są mega praktyczne i spełniają swoją rolę od A do Z.
Wiem, że możecie podchodzić do tego, co
tu napisałam, dość sceptycznie. Same superlatywy? Nie może być. A jednak.
Jestem pod autentycznym wrażeniem i winszuję pomysłu, a zwłaszcza wyborowi
tekstów do opracowań. Najbardziej mnie cieszy właśnie to, że twórcy pokusili
się na książki nieoczywiste, choć klasyczne. Czekam więc na Edgara Allana Poe –
to byłoby piękne! Póki co wydawca planuje nieco więcej Arthura Conan Doyle’a,
trochę Marka Twaina, Dickensa („Opowieść o dwóch miastach”!), Verne’a, Londona
i wielu innych.
Osobiście jestem zachwycona serią [ze
słownikiem] i z pełną odpowiedzialnością polecam ją wszystkim tym, którzy nie
tylko chcą podciągnąć się z języka angielskiego, ale poznać dzieła w ich
oryginalnym, niepowtarzalnym brzmieniu. Przekład bywa różny, czasami udany,
czasami dodaje dziełu wartości, ale oryginał to oryginał, prawda? Może jak się
podszkolę na klasyce grozy, to na przyszłe święta zaczytam się w tym Szekspirze…?
Polecam gorąco.
Więcej o książkach [ze słownikiem]:
Ułatwiają czytanie po angielsku!
Komentarze
Prześlij komentarz