Oszpicyn, Krzysztof A. Zajas
"Mówienie o Żydach w Oszpicynie miało w sobie ciężar, którego nikt nie umiał udźwignąć. Zestawienie tych dwóch słów, "Żydzi" i "Oszpicyn", odbierało mówieniu sens"
Och, jak mi ta książka przypasowała! Serio. Staram się o pełną
profeskę i brak egzaltacji, ale "Oszpicyn" zrobił ze mnie totalnego
głąba. Toteż, jak na głąba przystało, wycieram strużkę śliny z brody i odkładam
książkę z niemal nabożną czcią na półkę. I z pewnością, że jeszcze do niej
wrócę.
"Wtedy, na początku lat dziewięćdziesiątych, byłem młody i bezczelny, ale głupi. Nie wiedziałem jeszcze, że rzeczy usunięte są silniejsze od zapisanych"
Krzysztof Zajas wrzucił polską grozę na wyższy level. Nie tyle
stworzył wielowymiarowy, trzymający w napięciu thriller, ale oparł się na tym,
co już samo w sobie było horrorem nie z tej ziemi. Ktoś mógłby rzec, że cwaniak
z tego Zajasa, bo szkielet swojej powieści zbudował na szkielecie prawdziwej
historii, co do której wystarczyło dodać dosłownie szczyptę niesamowitości, by
ją wynieść na wyżyny powieściopisarstwa. Prosta sprawa, co nie? Wyobraźmy sobie
to słowami Makłowicza: „bierzemy, ehm, mmm, jeden z najkrwawszych, emmm,
najbardziej i wyjątkowo strasznych w naszej, emmm, historii, momentów, wrzucamy
do wielkiego na prawie, emmm, 600 stron książkowego gara wypełnionego łzami i
kawałkami, ehm, politycznego mięsa współczesności, doprawiamy ledwie szczyptą
ducha, kawałkiem przywidzenia, emmm, kroplą przeczucia i voila! Gotujemy na
wolnym ogniu przez kilka dni”. Macie to? Ale człowieku, który mówisz takie
słowa - czy to rzeczywiście tak proste? Czy może raczej... mega
ryzykowne? No bo hello! Oświęcim!
"Tu jest pięknie, bo milion ludzi przywiózł piękno ze sobą, bardzo dużo piękna. Każdy swój maleńki kawałeczek, o, tyci. I kiedy poszli przez komin do nieba, wszystkie te kawałki spłynęły w jedną wielką piękność, a ta rozlała się po okolicy i osiadła na pejzażu aż po horyzont"
Polacy i martyrologia - to coś tak nieodłącznie związanego, że
patriotyzm i honorowanie wspomnień to nasze cechy narodowe. Jesteśmy dość czuli
na punkcie naszej przeszłości, wciąż na nowo "maglując" to, co już
minęło. I mamy ku temu powody, bowiem historię mamy wyjątkowo krwawą i zawiłą,
smutną i niejako literacką. Brzmiałoby to bardziej poetycko, gdyby nie to, że
ta literackość okupiona jest śmiercią i tragedią… Niemniej mamy mrowie tematów
do rozwinięcia, mnóstwo historii do opowiedzenia, ogrom motywów do
wykorzystania. A jednak, żeby nie było, że Zajas wzorem wyżej przytoczonego
przepisu z repertuaru jednego z naszych najsłynniejszych kucharzy skopiował
historię i na leniwca skomponował ją tylko odrobinę bardziej bajkowo, zamierzam
totalnie abstrahować od kwestii żydowskiej, okupacji, eksterminacji - tych
prawdziwych - i do "Oszpicyna" podejdę jak do powieści zmyślonej
zupełnie, całkowicie nie mającej pokrycia ani-ani w kawalątku historii
jakiegokolwiek państwa, okej? Tak dla celów rozrywkowych. Uznajmy, że wojny nie
było, a Zajas ma wyjątkowo bujną wyobraźnię.
"Oszpicyn" to żydowska nazwa Oświęcimia. Miejsca, w
którym ponoć zakopany jest skarb, drogocenny i mityczny. A także - miejsca, w
którym nagle umierają ludzie. Niby nic dziwnego, a jednak - sprawcami tych
śmierci są... dzieci. Dzieci, które nigdy dotąd nie przejawiały agresji.
Dzieci, które nie do końca sobie zdają sprawę z tego, co zrobiły, a z drugiej
strony - zdają sobie sprawę aż za bardzo. Znacie te dzieciaki, które po
popełnieniu jakiegoś strasznego czynu uśmiechają się złowieszczo? (przypomina
się mem z uśmiechniętą dziewczynką na tle płonącego budynku). Grrr. Ciarki
przechodzą. Jest coś w tych dzieciach, w tym kontraście: niewinności kontra
złu, bo komu jak komu, ale dzieciom zawsze przypisujemy wyłącznie te dobre
cechy - i nawet, kiedy niewinne z pozoru dziecko zrobi coś złego, to zawsze
mamy wymówkę. I zawsze wierzymy w to, że dzieci nie są z natury złe. Po
prostu... błądzą.
Błądzić rzeczą
ludzką, ale zabicie dziadków to nie to samo, co wybita szyba. Mało tego! Po
Oszpicynie zaczynają łazić szczury. I nie, że małe gromadki, czmychające w
ciemność ze strachu, a całe oceany ruszającego się plugastwa. Szczury są mądre.
Szczury są stadne. Szczury są plagą. Brrr.
Wojtek,
dziennikarz, który z Oszpicyna się wyrwał, zacznie węszyć. Bo i skarb, i
śmierci, i dzieci, i szczury, i historia miejsca, i przeczucia, i wizje, i
milion innych rzeczy. Wojtek wrócił do Oszpicyna. Zupełnie, jakby to właśnie
Oszpicyn go przywołał...
"Matka to twoje lustro. Cała sztuka w tym, byś umiał się w nim przeglądać"
I na tym moje próby na abstrahowaniu od faktów się kończą, bowiem o
"Oszpicynie" nie da się mówić bez Żydów, II wojny światowej, obozu
Auschwitz i holokauście, ale autor nie popadł w przesadę i nie przekształcił
swojej skądinąd beletrystycznej powieści w nostalgiczną opowieść historyczną.
Jest to ogromny walor powieści, gdyż wreszcie mamy coś, co nie obchodzi się z
Oświęcimiem jak z jajkiem, nie podchodzi do tematu jak pies do jeża bojąc się
rzucić w eter coś, co mogłoby zostać uznane za niewystarczająco poważne czy zbyt
lekceważące. Nie oznacza to bynajmniej braku taktu czy szacunku, nie ma też
samowolki - w kwestii autorskiej wizji brak tu odbiegających od rzeczywistości faktów i jakoś
drastycznie naginających prawdę niuansów (choć, oczywiście, powieść jest fabularyzowana na maksa). Zajas świetnie to wszystko wyważył, przez co mamy
opowieść optymalną, czerpiącą z prawdy historycznej, ale przez nią nie
przytłoczoną.
Kolejnym argumentem za cudnością tej powieści jest jej... język.
Literacka wartość "Oszpicyna" jest niczym zakopany gdzieś w
Oświęcimiu skarb hrabiny Kublickiej... Wygrzebywałam lśniące perełki z tekstu
niczym rodzynki z keksa ("Ulicę Józefa za oknem wypełniało niskie
listopadowe słońce, mętne jak mocz cukrzyka i zimne jak jego niedokrwione palce
u nóg", ach). Reminescencje, nawiązania, poetyckie metafory i zgrabne
określniki wespół z drobiazgowo skomponowaną fabułą pełną wątków, rozgałęzień,
trafnych spostrzeżeń (zwłaszcza w kwestii polityki czy zasad funkcjonowania
tzw. wyższych sfer) tworzą niesamowicie harmonijną, wciągającą i piękną opowieść.
Opowieść na domiar dobrego okraszoną sowicie grozą i dreszczykiem... Dla mnie -
wow. Czapki z głów. Czytajcie "Oszpicyn", Zajas daje radę. Jestem absolutnie zauroczona.
"Z nieprzewidzianych komplikacji, zbiegów okoliczności i przypadków można ułożyć historię ludzkości"
"Oszpicyn"
Krzysztof A.
Zajas
Marginesy 2017
Komentarze
Prześlij komentarz